Szturm na stołeczne kliniki in vitro

Komentarzy: 5

Życie Warszawy/a.

publikacja 15.10.2007 07:05

Kliniki leczące niepłodność przeżywają oblężenie. - Rośnie problem z naturalnym zachodzeniem w ciążę. Tłumy w klinikach świadczą też o tym, że się bogacimy - oceniają specjaliści. Sprawę relacjonuje Życie Warszawy.

Dr Piotr Lewandowski, szef kliniki Novum, działającej na rynku od 13 lat (efekt: 4803 ciąże z zapłodnienia pozaustrojowego), ujmuje rzecz obrazowo: Ostatnio jesteśmy jak rozpędzony parowóz. Obecnie leczymy 120 par. W tym roku do października w Novum przyjęto 1150 osób. Mniej więcej tyle co przez cały ubiegły rok. W stolicy jest sześć ośrodków, gdzie pary bezskutecznie starające się o potomstwo, mogą znaleźć pomoc (wg Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności: www.nasz-bocian.pl). W każdym z nich obserwują ostatnio skokowy wzrost liczby zgłaszających się par. Chociażby w Europejskim Centrum Macierzyństwa InviMed. Klinika istnieje od maja 2002 roku. – W pierwszym roku wykonaliśmy ok. 130 zabiegów technikami wspomaganego rozrodu – mówi dyr. Barbara Mazur. – Przez pięć lat liczba ta zwiększyła się 12 – krotnie… W związku z tak dużym zainteresowaniem klinika otworzyła oddziały w Poznaniu i Wrocławiu. Techniki zapłodnienia in vitro wciąż w Polsce są nierefundowane przez NFZ. Średnio za leczenie trzeba zapłacić od ośmiu do kilkunastu tysięcy złotych. Ceny nie odstaszają, a wręcz przeciwnie. Rynek wyczuły kliniki. Kiedy na początku lat 90. klinika Novum startowała w Warszawie, w kraju były tylko trzy ośrodki pomagające niepłodnym parom. Dziś jest już ich 50. – Starczyłoby miejsca i dla 200 – mówi dr Piotr Lewandowski. Skąd to zainteresowanie pacjentów? Problem niepłodności nie pojawił się przecież jak epidemia w ostatnim roku. Naukowcy alarmują o nim od lat. Ginekolodzy są skłonni tłumaczyć fenomen kolejek w klinikach niepłodności w prosty sposób. – Wzrasta zamożność społeczeństwa co się przekłada na chęć posiadania dzieci i możliwość zapłacenia za leczenie – mówi szef Novum. Tę zależnośc obserwuje w swojej placówce. Wśród pacjentów jest m.in. coraz więcej osób, które pracują na emigracji, np. w Irlandii czy Anglii bądź właśnie wróciły z pracy za granicą. Życie Warszawy rozmawia też z prof. Marianem Szamatowiczem, pionierem stosowania w Polsce technik zapłodnienia pozaustrojowego, - Czy są gdzieś gromadzone dane na temat zapłodnienia pozaustrojowego? Wiadomo ile dzieci dzięki pomocy medycyny przyszło na świat? - Absolutnie nie. Te sprawy są poza kontrolą państwa. Każdy robi co chce. Wiem, że w Polsce działa około 50 klinik leczących bezpłodność, ale jakie mają rezultaty, za co biorą od ludzi pieniądze, według jakich standardów pracują, tego nie wiadomo. Były zapowiedzi, że w niedawnej nowelizacji ustawy o transplantologii problem zapłodnienia pozaustrojowego zostanie ujęty. Tak się jednak nie stało. A wracając do danych epidemiologicznych, to za pewien czas będziemy wiedziec coś konkretniejszego. Ministerstwo nauki rozpoczęło badania na ten temat. - Dlaczego w Polsce za leczenie niepłodności trzeba płacić i to tak dużo? - To pytanie nie do mnie, proszę zapytać naszych polityków dlaczego nie chcą zająć się tym problemem. Obecnie w Polsce problem z bezpłodnością dotyczy prawie miliona par. Ja swego czasu próbowałem walczyć o to by państwo refundowało leczenie. Niestety, bez skutku. - Milion par, to przerażająca liczba. - Tak. I będzie to coraz większy problem. Po pierwsze kobiety decydują się na dziecko coraz później. Po drugie, niepłodność jest coraz częściej uwarunkowana czynnikiem męskim, małą ilością plemników lub plemnikami gorszej jakości. O ile w latach 70. normą było 40 mln plemników w mililitrze nasienia, to teraz już tylko 20 mln. rozmawia Andrzej Antosik.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona