W miesiąc po stłumieniu pokojowych protestów birmańscy mnisi powrócili na ulice. W Pakkoku, świętym mieście buddystów, w środę miał miejsce pokojowy marsz około 100 mnichów - podała Gazeta Wyborcza.
Na chodnikach ludzie kłaniali im się w pas, a wojsko nie interweniowało. - To dalszy ciąg naszego protestu. Nie osiągnęliśmy jeszcze nic z tego, o co się upomnieliśmy wtedy - powiedział jeden z uczestników dzwoniący do radia Demokratyczny Głos Birmy, które nadaje z Norwegii. To właśnie w Pakkoku, mieście 80 klasztorów, 7 września mnisi buddyjscy przyłączyli się do protestów przeciw podwyżkom cen paliwa. Potem protesty stały się masowe, a na ulice Rangunu wyszło 100 tys. osób, domagając się wycofania podwyżek, narodowego pojednania i uwolnienia więźniów politycznych. Wskutek pacyfikacji zginęło 13 osób według władz, ale opozycja i zachodni dyplomaci uważają, że było ich o wiele więcej. Klasztory opustoszały, część mnichów wygnano, inni sami uciekli na wieś, setki innych siedzą w więzieniu. Obserwatorzy spodziewają się jednak nawrotu protestów. - Junta jest znienawidzona, ludzie są sfrustrowani. Może dojść do manifestacji z okazji przyjazdu Ibrahima Gambariego - mówi nam Aung Zaw, naczelny internetowej gazety birmańskiej "Irrawaddy". Specjalny wysłannik ONZ ds. Birmy jest spodziewany w sobotę i będzie to jego druga wizyta w Birmie od rozpędzenia marszów. Podczas pierwszej swej wizyty, w trzy dni po pacyfikacji, nigeryjski dyplomata spotkał się z szefem junty Than Shwe i przywódczynią opozycji Suu Kyi. Namawiał do wznowienia dialogu. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ potępia użycie siły, wzywa do pojednania, ale wskutek sprzeciwu Chin i Rosji nie grozi sankcjami. Upomina się o nie Human Rights Watch, która donosi o wykorzystywaniu dzieci w armii birmańskiej i, powołując się na konwencje ONZ, wystąpiła do Rady o embargo na sprzedaż broni dla Birmy. Według HRW w 350-tys. armii 70 tys. to nieletni, a najmłodsi żołnierze mają po 10 lat. O tym, że w birmańskim wojsku służą dzieci, wiadomo od dawna właśnie z raportów HRW. Teraz zjawisko przybiera na sile, bo w armii szerzy się dezercja. - Werbownicy wojskowi dosłownie kupują i sprzedają dzieci, by uzupełnić luki - mówi Jo Becker, która napisała raport.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.