Min. Belkacem: Spadła ilość aborcji i sprzedaż antykoncepcji. Ta robota organizacji pro-life, to zamach na wolność kobiet.
Na oficjalnych stronach portalu rządu francuskiego uruchomiono już zapowiadaną od kilku miesięcy „Wielką i pierwszą w historii kampanię na rzecz aborcji”. Minister ds równego statutu kobiet i mężczyzn we Francji Najat Vallaud-Belkacem prowadzi zaawansowane rozmowy i w najbliższych dniach powoła zespół ds. promocji… aborcji. Trudno uwierzyć, a jednak. Podobnie jak w abstrakcyjnie brzmiące uzasadnienie: Francuzki są „manipulowane przez organizacje pro-life”… Takie wnioski wysnuła min. Belkacem z najnowszego raportu sporządzonego zresztą na jej zlecenie. Raport HCEfh nt. zdrowia i dyskryminacji kobiet we Francji potwierdza: we Francji sprzedaje się mniej środków abortywnych i antykoncepcyjnych dzięki działaniom stowarzyszeń promujących życie i ich kampanii przeciw antykoncepcji. Rząd, który z tych statystyk zdaje sobie sprawę od dawna (raport niestety nie podaje konkretnych liczb...), w tym roku pod wyraźnym naciskiem obecnego prezydenta Françoise’a Hollande’ wprowadził 100-proc. refundację środków wczesnoporonnych i abortywnych. Jak widać, to za mało.
Minister ds równego statutu kobiet i mężczyzn – jest bardzo młodą kobietą, zatwardziałą feministką i nie kryje swojej wrogości do Kościoła – chce teraz zatrudnić specjalistów, którzy będą informować kobiety „o ich prawie” do zabijania nienarodzonych.
Rząd powołując się na zasadę „wolności” i „priorytety zdrowia publicznego”, wdroży także cztery rekomendacje zalecane przez HCEfh: powstanie pro-aborcyjny call center, strony internetowe o „prawie do aborcji”, jej przebiegu oraz zespół „animacji i czuwania nad kwestią antykoncepcji”. Wreszcie rząd zorganizuje „pierwszą w historii narodową kampanię na temat prawa do przerywania ciąży”.
Gilotyna
To właśnie nad Sekwaną, jak nigdzie w Europie, przez wieki znakomicie rozumiano, że aborcja to podłe morderstwo. Dlatego ustanowiony w 1810 r. przez Napoleona Kodeks (art. 317) skazywał za zabicie nienarodzonego dziecka na rok do pięciu lat więzienia matkę, a na trzy lata pozbawienia wolności i grzywnę wykonującego aborcję lekarza. Na początku XX wieku Francja była najbardziej promacierzyńskim krajem naszego kontynentu. Kolejne prawa od tzw. prawa Engeranda (1909 r.) do prawa Straussa (1913 r.) wydłużały urlopy macierzyńskie, wzmacniały zabezpieczenia socjalne z tytułu urodzenia dziecka. 31 lipca 1920 r. Francuzi wprowadzili prawo, które nie tylko sankcjonowało aborcję, ale nazywało ją po imieniu: zbrodnią przeciwko ludzkości. Ówczesny rząd prowadził szeroką kampanię przeciw jakiejkolwiek formie antykoncepcji. Trzy lata później kodeks karny wprowadził zapisy, które ułatwiały ściganie aborterów i kobiet poddających się aborcji. 23 lipca 1937 r. we Francji powstaje nawet specjalny oddział policji anty-aborcyjnej. W 1939 r. zaś Kodeks Rodzinny jeszcze surowiej penalizuje aborcję. Na mocy jego zapisów aresztowana zostaje i zamknięta na kilka lat w więzieniu Madeleine Pelletier, jednak z propagatorek feminizm, szerząca kampanię proaborcyjną nad Sekwaną.
W 1942 r. za aborcję wymierzana mogła być najwyższa kara, kara śmierci. Ówczesne prawo definiowało zabicie nienarodzonego dziecka w jakimkolwiek momencie po jego poczęciu jako „zbrodnię przeciwko Państwu francuskiemu”. Rok po wejściu w życie tego zapisu dwójka lekarzy wykonujących aborcję – wyłapuje ich policja aborcyjna – została zgilotynowana publicznie.
Odwilż
Dopiero w latach 60. za rządów socjalistów zaczyna zmieniać się polityka rodzinna w kraju Napoleona. Do Europy trafia szeroka kampania na rzecz pigułki antykoncepcyjnej z USA. Zaczyna się łagodzić zalecenia medyczne i mówić o niewielkim zagrożeniu dla życia i zdrowia matki w przypadkach aborcji. Co ciekawe, w 1970 r. to jeden z deputowanych gaullistowskich postuluje wprowadzenie aborcji terapeutycznej – w chwili, kiedy zagrożone jest życie i zdrowie matki. Zapis taki wchodzi w życie. A rok później w tygodniku „Le Nouvel Observateur” 343 kobiety, aktorki, artystki, pisarki, publikują manifest, w którym przyznają się do zabicia swoich nienarodzonych dzieci. Rząd Messmera nie nakłada na panie żadnych kar, nie wyciąga konsekwencji. W następstwie tych wydarzeń prawie 40 tys. kobiet wychodzi na ulice Paryża, by manifestować i domagać się prawa do zabijania. W ślady manifestantek idą też lekarze. Także i oni publikują manifest na łamach wyżej wspomnianego pisma (dziś nota bene uważanego za prawicowe...) To niestety z wejściem do polityki Simone Veil, jednej z pierwszych kobiet-ministrów, Francja wprowadza po raz pierwszy od prawie 200 lat projekt prawa proaborcyjnego, zdejmując z aborcji miano „zbrodni”. Aborcja na żądanie jest jednak niemożliwa, muszą zaistnieć przesłanki zdrowotne, także dotyczące uszczerbku na zdrowiu psychicznym – to pole do licznych nadużyć - lub kobieta musi być ofiarą gwałtu. Aborcja jest możliwa tylko w pierwszych tygodniach życia dziecka. Z czasem do szkół trafia kampania proantykoncepcyjna. W 2001 r. prawo Aubry (córka Jacques’a Delorsa) przedstawia projekt zezwalający na aborcję do 12 tygodnia ciąży i zdejmuje z osób nieletnich obowiązek posiadania zgody na przerwanie ciąży. W 2003 r. jednak dochodzi do rozłamu: francuskie Zgromadzenie Narodowe chce przywrócenia karalności aborcji i nakładania grzywien wysokości 15 tys. euro na lekarzy, którzy zabili nienarodzone dzieci. Po burzliwej, trwającej kilka tygodni debacie, rząd Raffaraine’a ostatecznie odrzucił ten pomysł.
Obecny rząd wprowadza zaś refundację środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych. Panująca ekipa socjalistów chce przyznać aborcji miano „prawa kobiet”.
Jednak w sumieniach Francuzów aborcja to nadal zbrodnia: zajęli przecież trzecie miejsce w Europie w zbieraniu podpisów za życiem w ramach inicjatywy obywatelskiej "Jeden z nas"! Przerażony tym faktem rząd obmyślił strategię: narodowy plan zabijania… I faktycznie będzie to pierwszy w Europie tego typu projekt na szeroką skalę.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".