24 maja we Lwowie zostanie beatyfikowana s. Maria Wiecka, polska szarytka, która w 1904 r. oddała życie, narażając się na zarażenie na tyfus w zastępstwie pracownika szpitala.
Kult Marii Wieckiej rozwijał się także w czasach komunistycznych i miał charakter międzywyznaniowy. Na jej grobie w Śniatynie na Ukrainie gromadzili się katolicy, prawosławni i Żydzi. Uroczystościom beatyfikacyjnym przewodniczyć będzie kard. Tarcisio Bertone, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej. Marta Wiecka (Marta Anna Maria Szrawa de Wiecka) przyszła na świat 12 stycznia 1874 r. we wsi Nowy Wiec na Kaszubach, na Pomorzu (zabór pruski) w bogatej rodzinie ziemiańskiej. Marta była trzecim z kolei dzieckiem pośród 13 dzieci. W wieku dwóch lat Marta ciężko zachorowała. Lekarze nie dawali szans na przeżycie. Matka ofiarowała ją Matce Bożej z Piaseczna na Pomorzu. Od tej chwili mała Marta całkowicie wyzdrowiała. Przebojowa dziewczyna Jako mała dziewczynka, w wieku 11 lat Marta z całą energią zaczęła pomagać swej chorowitej matce w opiece nad młodszym rodzeństwem. Zyskała u nich przydomek drugiej mamy. Nauczyła się być surowa i wymagająca. Nazywano ją: ” wybij-okno”. Później, w zakonie, miała kłopoty z powodu szorstkiego charakteru. W szkole ludowej Marta musiała uczyć się po niemiecku. Do końca życia miała kłopoty z polską ortografią i gramatyką. Polskiego uczyła się jedynie w domu i w Kościele. Jej podręcznikami było Pismo Święte, katechizm i żywoty świętych, które rodzina czytała i komentowała na wspólnych modlitwach. W wieku 12 lat Marta przed Pierwszą Komunią zmobilizowała koleżanki aby wstawać przed piątą rano i iść 11 km pieszo do kościoła w Skarszewie na Mszę św. o 7 rano, tak aby zdążyć potem na katechizację. W tym czasie z inicjatywy Marty odnaleziono, poddano renowacji, poświęcono i postawiono przed jej domem figurę św. Jana Nepomucena. Marta każdy moment wolny wykorzystywała na modlitwę pod figurą świętego, nawet w silny mróz. Nakłaniała do tego rówieśniczki, sąsiadów i przechodniów. Potrafiła nawet targować się ze swoją starszą siostrą Barbarą o czas przed figurą. Powołanie zakonne Marta w wieku 15 lat zgłosiła się do sióstr miłosierdzia w niedalekim Chełmnie. Siostry odmówiły przyjęcia, ale zapewniły ją, że gdy skończy 18 lat ma u nich zapewnione miejsce. Z kolei gdy jej bratu Janowi odmówiono miejsca w seminarium kapłańskim w Pelplinie z powodu przepełnienia, 16 letnia Marta potrafiła zrobić taką awanturę, że rektor seminarium przyjął brata. Gdy była już pełnoletnia, siostry z Chełmna były gotowe przyjąć Martę, ale odmówiły jej koleżance Monice Gdaniec z braku miejsc. Powodem były przepisy narzucone przez Kulturkampf, prowadzonej przeciwko katolikom i Polakom. Marta, by ratować zagrożone powołanie koleżanki wstąpiła razem z nią 26 kwietnia 1892 r. do Sióstr Miłosierdzia w Krakowie. Po czterech miesiącach postulatu Marta rozpoczęła tzw. seminarium (nowicjat). Na zakończenie formacji otrzymała kontrowersyjną opinię siostry dyrektorki Franciszki Pałuskiej. Zarzucała ona Marcie zbytnią troskę o swoje zdrowie a także: „charakter pyszny, lekkomyślny i szorstki w obejściu”. Marta już w czasie formacji w Zgromadzeniu zafascynowała się sylwetką duchową s. Joanny Dalmagne z XVII w., która bardzo wcześnie umarła. Od tego czasu Marta pragnęła umrzeć młodo, żeby jak najszybciej zjednoczyć się z Chrystusem. 21 kwietnia 1893 r. Marta otrzymała habit siostry miłosierdzia. Praca wśród chorych Pierwszą jej placówką był Szpital Powszechny „Pijary” we Lwowie. Tu przyuczała się do zawodu pielęgniarki i innych posług. Siostrom nie wolno było zajmować się tylko chorymi wenerycznie. Posługa ta była zastrzeżona dla przełożonej. We Lwowie zetknęła się po raz pierwszy z mieszaniną kultur i religii. Jednocześnie uczyła się dbać nie tylko o ciało, ale i o duszę pacjentów. Chorzy, którzy mieli z nią kontakt, nigdy nie umierali bez sakramentów. Powierzano jej też przypadki osób niewierzących. Zakonnica przy pełnieniu tej misji posługiwała się „cudownym medalikiem”, który wręczała chorym. Nawrócenia Żydów Zdarzało się też, że Żydzi pod wpływem siostry Marty, chrzcili się. Od 1894 r., po półtorarocznym pobycie we Lwowie skierowano Martę do pracy w Szpitalu Powszechnym w Podhajcach (obecna Ukraina. Większość mieszkańcow, bo aż 4 tys. stanowili Żydzi. Tu za przyczyną s. Marty zdarzały się w szpitalu ich nawrócenia i konwersje na katolicyzm. Marta pod nieobecność lekarza składała nogę miejscowemu rabinowi, który protestował, że robi to kobieta i w dodatku innej wiary. Odpowiedziała, że nie jest kobietą, tylko osobą Bogu poświęconą. Rabin kazał lekarzowi sprawdzić po powrocie, czy noga dobrze został złożona. Lekarz odparł: Jeśli robiła to s. Marta, to nie trzeba nawet sprawdzać. Rabin obserwował jej pobożność i troskę o chorych, codzienną pracę – potem pisał listy do „Świętej siostry Marii ze Śniatynia”. S. Wiecka przebywając w zakonie nie straciła moresu, dalej była nieco despotyczna. Wywierała też duży wpływ na swoją rodzinę w dalekich Prusach. Gromiła swoją siostrę Barbarę o to, ze zgłosiła się do szarytek w Krakowie, została przyjęta, ale nie przyjechała, pouczała rodziców, dawała rady matrymonialne Franciszce chcącej wyjść za wdowca. Później stała się „kierownikiem duchowym” swego brata, młodego ks. Jana. Oskarżenia i intrygi Rok 1899 przyniósł kolejną zmianę miejsca, tym razem była to Bochnia. S. Marta miała 25 lat. Kiedy pracowała w tamtejszym szpitalu, trafił tam młody człowiek, Jan Nosal, który przygotowywał się do kapłaństwa, krewny tamtejszego proboszcza. Marta objęła go opieką. W tym samym pokoju przebywał zegarmistrz chory wenerycznie. Marta wpadła mu w oko. Zazdrosny zegarmistrz oskarżył siostrę o to, że współżyje ona z Janem Nosalem i jest w ciąży. Zrobiła się awantura. „Pobożne” damy ironicznie przyniosły do sióstr kołyskę. Marta cierpiała. Proboszcz nie chciał nawet wyspowiadać jej siostry przełożonej Chabło, którą winił, iż nie upilnowała Marty. Przełożona z trudnością obroniła Martę przed oburzoną matką wizytatorką, która chciała wygnać podejrzaną siostrę. Zegarmistrz dopiero na łożu śmierci przyznał, że kłamał. Później siostra Marta wyznała swojemu bratu ks. Janowi Wieckiemu, że miała uprzednio wizję krzyża: wyrastały z niego promienie i słyszała głos Chrystusa. Otrzymała zapowiedź cierpień i rychłej śmierci. Ofiarowanie życia za ojca rodziny W 1902 roku s. Wiecka została przeniesiona do Śniatynia na Bukowinie koło Kołomyi niedaleko obecnej granicy Ukrainy z Rumunią. Śniatyn był miasteczkiem liczącym 11 tys. mieszkańców – wielokulturowym z przewagą Ukraińców – unitów i Żydów. Całe dnie spędzała, a często i noce w salach szpitalnych, w zaduchu chorób i środków dezynfekcyjnych, wśród niecierpliwych, czasem złośliwych ludzi. Mimo to, jak wspominają jej współpracownicy, była wesoła i ofiarna. Miejscowy proboszcz podsyłał jej do szpitala ludzi z powikłanymi sumieniami, moralnie zaniedbanych, niepraktykujących, ubogich. Miała zwyczaj modlić się przy chorych, którzy umierali. Umierających prosiła zaś, aby wyprosili jej łaskę szybkiego spotkania z Bogiem. W szpitalu już wtedy miały miejsce cuda. Jedna z salowych była świadkiem jak kobieta umierająca na sali operacyjnej powróciła do zdrowia na skutek modlitwy s. Marty. Sama Marta ciągle rozmyślała o śmierci. W Wigilię 1903 r. oświadczyła siostrom, że „następną Wigilię będzie już spędzać z Panem Jezusem”. Przepowiedziała nawet że umrze w maju, że jej trumnę wyniosą bocznymi schodami, oraz że zostanie pochowana obok kapliczki św. Jana Nepomucena. I tak się stało. S. Marta oddała życie za młodego człowieka, ojca rodziny. Zdecydowała się za niego przygotować separatkę do dezynfekcji po kobiecie chorej na tyfus plamisty. Odkrywszy, że jest zarażona, chodziła po szpitalu jeszcze kilka dni z gorączką i pracowała. Będąc pewna rychłej śmierci przygotowała sobie odzież do trumny, pozałatwiała wszystkie sprawy, spaliła listy, poszła pomodlić się przed Matkę Bożą Śniatyńską, potem położył się do łóżka. Wokół zgromadziły się siostry i chorzy. Marta przepraszała wszystkich za krzywdy, jakie mogła im wyrządzić. Mimo cierpień zachowała przytomność i pogodę, a nawet żartowała. Przyjęła wiatyk od brata – ks. Jana Wieckiego – po czym popadła w stan, w który otoczenie odebrało jako ekstazę. Zmarła mając 30 lat. Przed szpitalem zgromadził się tłum, oczekujący wieści na temat „dobrodziejki” i „matuszki”. W synagodze Żydzi modlili się o jej zdrowie. Złożono ją w żelaznej trumnie, która podczas mszy żałobnej nie została wniesiona do kościoła, aby nie roznosić tyfusu. Na pogrzebie nie zabrakło katolików trzech obrządków, prawosławnych i żydów. Powszechnie uważano ją za świętą, która oddała życie za drugiego człowieka. Kult przyszłej świętej Kult s. Marty Wieckiej trwa od ponad 100 lat. Do jej grobu codziennie przychodzą nie tylko mieszkańcy Śniatynia i okolic w różnym wieku i różnych wyznań i religii, ale pielgrzymi z całej Ukrainy, a także z Rosji i Polski. Grób Marty Wieckiej nawet w najcięższych czasach komunistycznych nie przestał być duchowym centrum dla całej okolicy. Było tak, mimo że Szarytki musiały opuścić te tereny. Matki przy jej grobie uczyły dzieci modlitwy. Modlili się przy nim łacinnicy, unici, ormianie, prawosławni. Szacunkiem otaczali go wyznawcy religii niechrześcijańskich. Do momentu otwarcia procesu beatyfikacyjnego s. Wieckiej w 1997 r. Archiwum Sióstr Miłosierdzia w Krakowie miało zarejestrowanych ok. 250 zgłoszeń otrzymania łask za jej posrednictwem. Ze względu na prześladowania komunistyczne większość cudów nie była rejestrowana. Za pisanie i przekazywanie notatek o s. Marcie w radzieckiej Ukrainie groziło więzienie a nawet zsyłka. Cuda i łaski za wstawiennictwem s. Marty są różne: uzdrowienia z chorób i wypadków, pomoc w trudnych narodzinach dzieci, uratowanie przed NKWD, poprawa stosunków z otoczeniem, pomyślny wynik sprawy sądowej, pomoc materialna, pomoc w nauce, otrzymanie pracy, pomoc duszpasterska, pomoc w życiu duchowym. Nie brakuje wśród nich łaski nawrócenia i dobrej śmierci. Wśród opisów niezwykłych wydarzeń znaleźć można udokumentowany fakt uratowania Żydów na jej grobie. Kiedy podczas II wojny z getta w Śniatynie pędzono Żydów na rozstrzelanie, tuż koło cmentarza kobieta z małym dzieckiem wyskoczyła z szeregu i dobiegła do grobu Marty. Położyła się na mogile razem z dzieckiem. Esesmani, choć pobiegli tuż za nią, to jej nie widzieli. Wszyscy inni z tej grupy zginęli. W sumie Niemcy rozstrzelali 5 tys. Żydów ze Śniatynia.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.