Arcybiskup Głódź przerwał spiralę obłędu

Komentarzy: 3

Dziennik/ks. Kazimierz Sowa/a.

publikacja 03.06.2008 06:06

Abp Głódź odpowiada dziś na pytanie, jakie sam usłyszałem w dniu ingresu: jaka będzie rola ks. prałata Jankowskiego w diecezji kierowanej przez nowego Pasterza. Wówczas publicznie stwierdziłem, że żadna, i okazuje się, że rzeczywistość potwierdza moją prognozę - pisze w Dzienniku ks. Kazimierz Sowa.

Ponure zapowiedzi reaktywacji księdza prałata, powrotu na proboszcza kościoła św. Brygidy nie miały podstaw i dziś szczęśliwie odchodzą w niebyt. Na naszych oczach historia księdza prałata Jankowskiego jako kościelnego celebryty dobiega końca - pisze dalej dyrektor kanału Religia.tv, ks. Kazimierz Sowa Ilekroć w mediach pojawiały się kolejne doniesienia o nowych biznesowych pomysłach ks. prałata Henryka Jankowskiego – o produkcji wina, wody mineralnej, o organizowaniu sieci kawiarni czy wreszcie telefonii komórkowej - zawsze zastanawiałem się, jak świetnie muszą się bawić młodzi ludzie otaczający emerytowanego duchownego, niegdysiejszą legendę "Solidarności”. Dziennikarze podchwytywali ich najgłupsze pomysły z pełną powagą, odpytując ekspertów o szanse powodzenia nowej marki win czy nowej sieci komórkowej na rynku. A przecież zdrowy rozsądek powinien podpowiadać, że pomysły te są absurdalne i świadczą raczej o stanach chorobowych, a nie nadzwyczajnym zmyśle do interesów. Ksiądz prałat od dwudziestu lat podejmował próby zaistnienia na polu biznesu. Już w początkach lat 90. inwestował w różne przedsięwzięcia, interesując się np. działalnością jednego banku, który potem upadł. Do tego dochodziły wystawne, niczym z filmów o arystokratycznych rodzinach XIX-wiecznych milionerów, przyjęcia, mundury, odznaczenia i wielkie fety. Nowobogacki styl prałata zaczynał skutecznie zasłaniać jego rzeczywiste dokonania z lat minionych. Dodatkowo te nowe szaty prałata niemal automatycznie kreowały go na największego przedsiębiorcę wśród duchownych. Jednocześnie nie brakowało działań pozytywnych – jeden z misjonarzy pracujący na terenach byłego ZSRR - opowiadał mi, jak prałat bez pytania i proszenia nagrodził jego wizytę u św. Brygidy sowitą ofiarą z przeznaczeniem na działalność misyjną i z tego, co wiem, nie był to przypadek odosobniony. Wspominam to nie tylko dlatego, że trudno prałatowi mieć za złe samą aktywność - sam jestem przykładem księdza, który znajduje życiową pasję również poza sferą ścisłego duszpasterstwa, ale także aby pokazać, jak bardzo nieszablonową postacią jest gdański duchowny. Tyle że to przeszłość - przedsięwzięcia księdza prałata dawno już przestały służyć dobru Kościoła, a więcej w nich było powodów do publicznych żartów. W tym tkwiła dwuznaczność coraz głośniejszych inicjatyw.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 2 Następna strona Ostatnia strona