Przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Sydney o specyfikę duszpasterstwa wśród australijskiej Polonii Radio Watykańskie zapytało ks. Wiesława Słowika SJ, rektora Polskiej Misji Katolickiej.
- A zatem rektor polskiej misji – przy organizowaniu różnego rodzaju wydarzeń, jak chociażby teraz, podczas Światowych Dni Młodzieży – wie, że może liczyć na konkretne wsparcie swoich wiernych? W. Słowik SJ: Jak najbardziej. Chociażby podjęcie na terenie archidiecezji melbourneńskiej 830 pielgrzymów z Polski, znalezienie dla nich otwartych domów i serc – to wszystko udaje się dzięki społecznemu zaangażowaniu. Ludzie sami się zgłaszają, dzwonią. Jak nie mogą pomóc inaczej, to przynajmniej przekazują parę groszy na wyżywienie dla pielgrzymów czy na zorganizowanie czegokolwiek dla nich. To są naturalne formy, którymi ludzie faktycznie żyją. - W polskim Kościele toczyła się niedawno dyskusja związana ze zjawiskiem licznych wyjazdów naszych rodaków do pracy na Wyspy Brytyjskie. Mówiono o kwestii inkulturacji; zwracano uwagę, że lokalny Kościół bardzo chętnie widziałby ich w swoich szeregach, zwłaszcza biorąc pod uwagę kurczenie się liczby wiernych, Polacy natomiast szukają własnych kościołów. Czy duszpasterstwo etniczne jest jakimś niebezpieczeństwem? W. Słowik SJ: Właśnie tak to często wygląda dla lokalnego Kościoła. Wyobraźmy sobie, że jakaś grupa na terenie Polski, powiedzmy Szkoci, nie chcą się włączyć w polską liturgię, żądają szkockiej mszy i szukają własnego duszpasterza. To wydaje się być nam obce, ale jednocześnie to jest jedyna droga. Tzw. integracja (bo już nie mówimy o asymilacji, zwłaszcza w kontekście Kościoła lokalnego) to jest bardzo długa i skomplikowana droga. Człowiek swoją religijność wyraża przede wszystkim poprzez własną kulturę. Religia wyraża się w kulturze i ona jest istotna w każdej praktyce religijnej. Tu nie chodzi wyłącznie o język: czy ktoś zna angielski, czy nie, i czy powinien się włączyć w życie lokalnego Kościoła. Chodzi jeszcze o formę sprawowania liturgii, o oprawę kulturową, w której człowiek wyrósł. Jest mu ona potrzebna i czasem odczuwa jej brak. Właśnie ta potrzeba domaga się etnicznego duszpasterstwa, które byłoby jednocześnie „pomostem”. Jestem przekonany, że nasza polska liturgia, sprawowana od blisko 60 lat na terenie Australii, ma już trochę australijską, emigracyjną specyfikę, niespotykaną gdzie indziej. I na tym polega cały jej urok. Sądzę, że otwarcie się Kościoła lokalnego na te uroki, akceptacja i chłonięcie inności czynią go bogatszym. Jednocześnie potrzeba sporo cierpliwości z obydwu stron, sporo otwartości i czasu. Zauważyłem, że ludzie, którzy tu przyjeżdżają, po pewnym czasie czują się bardzo obco w australijskim Kościele. Jest im tam nudno i źle. Dlatego szukają polskiej Mszy i czasami gotowi są pokonać wiele kilometrów, żeby w niej uczestniczyć. Ale czasem zadziwia mnie wypowiedź np. młodego człowieka, który na moje pytanie: „Czemu cię nie ma na polskiej Mszy?” odpowiada: „Bo tu jest nudno”. Ten młody człowiek czuje się lepiej w australijskim Kościele. To jest ten proces integracyjny, który czasami potrzebuje aż pokoleń, żeby faktycznie się zrodzić i nabrać sensu. W Melbourne rozm. ks. J. Polak SJ
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.