„Pragnę oświadczyć z całą stanowczością, że nigdy, w żadnej formie - ani ustnej ani pisemnej - nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB" - oświadcza metropolita gnieźnieński abp Henryk Muszyński w rozmowie z KAI.
Spotkania te odbywały się z reguły przy okazji przekazywania paszportu. Kilka razy SB-cy nachodzili mnie również w domu. W związku z moimi studiami i pracą naukową wyjeżdżałem kilka razy za granicę. Łączyło się to z koniecznością przeprowadzenia rutynowej rozmowy z urzędnikiem biura paszportowego, której chyba nikomu nie zaoszczędzono. Nigdy jednak, ani w kraju, ani za granicą nie spotykałem się z jakimkolwiek przedstawicielem służb bezpieczeństwa prywatnie. W mojej teczce w IPN nie ma też żadnego dokumentu przeze mnie podpisanego i nigdzie taki dokument się nie odnajdzie. W okresie PRL-u byłem inwigilowany, indagowany i namawiany do współpracy, ale się na nią nie zgodziłem. Ponadto wielokrotnie spotykałem się z różnymi formami represji. Kiedy byłem proboszczem w Gdyni w latach 1986-1987 w parafii Serca Jezusowego zaangażowanej w duszpasterstwo „Solidarności”, miały tam miejsce włamania do mojego biura. W pewnym momencie ukradziono mi samochód. Chodziło pewnie o to, abym dobrowolnie przyszedł na milicję. Nie udałem się do komisariatu, bo wiedziałem czym to pachnie. Kiedy już jako biskup i proboszcz prosiłem o zgodę na zorganizowanie pieszej pielgrzymki do Częstochowy, to mi odmówiono. Miałem podstawy ku temu, aby uważać się za represjonowanego. KAI: Na czym polegały te rozmowy, o których wspomina Ksiądz Arcybiskup? Co się podczas nich działo? - Poza wyżej wspomnianymi rozmowami związanymi z odbiorem paszportu, zwracano się do mnie telefonicznie jako do dziekana wydziału teologicznego Akademii Teologii Katolickiej. Zamiast wizyty w biurze doczekałem się równie niespodziewanej wizyty w domu. O ile pamiętam było to trzy razy. Najlepiej byłoby wyrzucić takiego pana, ale mi nie pozwalała na to postawa kapłańska. Zawsze znajdowano jakiś pretekst w „trosce o moją osobę” lub o „spokój społeczny w uczelni”. Była to zwyczajna rozmowa, dotycząca najczęściej spraw bieżących, która – jak się później, po upadku komunizmu dowiedziałem – była przepracowywana na formę raportów. Ani na chwilę nie opuszczała mnie jednak świadomość z kim rozmawiam. Szczegółów dziś oczywiście nie pamiętam, ale wiem, że zawsze usiłowałem unikać konkretów, wymieniania jakichkolwiek nazwisk i zwykle mówiłem o sobie. Szczególnie trudna była dla mnie sytuacja, gdy na początku lat siedemdziesiątych rozpocząłem drugi doktorat w Rzymie i musiałem tam jechać. Była to sytuacja niemal przymusowa. Był wtedy duży nacisk, abym podpisał współpracę. Odmówiłem wprost i dlatego jestem zadziwiony, jak można było mi nadać taką kategorię. Tłumaczę to w ten sposób, że pewnie zbyt długo byłem „kandydatem”, trzeba więc było w jakimś sensie mnie „awansować”, a być może ktoś chciał na tym skorzystać. Niedawno znalazłem potwierdzenie tego przypuszczenia. Przez lata miałem tylko jednego „opiekuna”, mimo, że zmieniałem miejsce zamieszkania. Kiedy starałem się o paszport czy to w Gdańsku czy w Warszawie, zawsze rozmowę ze mną prowadził ten sam urzędnik. Dał mi nawet swoją wizytówkę, abym się z nim kontaktował. Nigdy jednak z niej nie skorzystałem w okresie PRL. Zrobiłem to dopiero całkiem niedawno, kiedy dowiedziałem się, że zostałem określony jako „TW”. Z pewnym trudem udało mi się go odnaleźć. Jest już dziś na emeryturze. Kiedy doszło do spotkania przekazał mi oświadczenie następującej treści: „Oświadczam niniejszym, że wpis dokonany w karcie ewidencyjnej ks. prof. dziś arcyb-pa Henryka Muszyńskiego (t. w. = tajny współpracownik), został dokonany bez jego zgody i wiedzy oraz wbrew jego woli”. Dalej następuje jego pełny podpis, którego nie ujawniam. Dokument w całości przekazałem Kościelnej Komisji Historycznej. Komisji przekazałem też zaświadczenie od mojego biskupa, abp. Mariana Przykuckiego, z którego wynika, że o rozmowach jakie miały miejsce zawsze informowałem moich kościelnych przełożonych. Wówczas bowiem nie mówiło się o tych rzeczach publicznie, ale mówiło się z najbliższymi oprócz abp. Mariana Przykuckiego, informowałem także przełożonych w osobach bp. Kazimierza Józefa Kowalskiego i bp. Bernarda Czaplińskiego. Abp Przykucki napisał w swym oświadczeniu: „Od 1981 r. byłem ordynariuszem księdza profesora Henryka Muszyńskiego. O każdym jego spotkaniu w UB byłem szczegółowo informowany. Byłem zbudowany jego postawą i patriotyczną prostolinijnością. Stąd jakiekolwiek uwagi negatywne odnośnie księdza profesora Henryka Muszyńskiego, z czystym sumieniem odrzucam”.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.