Coś sprawiło, że temat dyżurny drugiego dnia świąt tym razem nie wypalił. Może pogoda, może zapowiadane kary, ale nie było mrożących krew w żyłach opowieści o chuligańskich wybrykach młodych ludzi, biegających po ulicach z wiadrami wody. I dobrze.
Chciałoby się mieć nadzieję, że to jaskółka stałej tendencji ich mądrzenia. Z sensownymi wnioskami trzeba jednak poczekać. Choćby do końca sezonu piłkarskiego. Warto jednak zastanowić się nad sprawą zupełnie podstawową, bez której wszystkie zmiany w wychowywaniu dzieci i młodzieży będą trafiały w próżnię. Bo mam dziwne wrażenie, że sporą część winy za nieodpowiedzialne zachowanie ludzi młodych ponoszą dorośli. Nie, nie włączę się do chóru narzekających na złych rodziców i wychowawców. Winny jest tu raczej sposób patrzenia przez społeczeństwo na ludzi młodych. Traktujemy ich, jakby byli niesamodzielnymi siedmiolatkami. Tymczasem oni miewają 9, 11, 14 i 17 lat. To osoby, które naprawdę mogą już podejmować ważne decyzje i odpowiadać za „dorosłe” sprawy. Jeśli młodzi, jak się powszechnie uważa, szybciej dojrzewają dziś fizycznie, to za ich niedorozwój osobowościowy czy emocjonalny winę ponosi społeczeństwo. Sztucznie przedłużamy im dzieciństwo. I, niestety, ten proces się pogłębia. Już w wolnej Polsce przedłużono wiek tzw. obowiązku szkolnego, co sprawia, że sądy muszą uganiać się czasem za odpowiedzialnymi matkami i pracowitymi młodzieńcami, których jedyną winą jest to, że nie mają głowy do nauki. Co ważniejsze, dziś młodzi bardzo często pierwszą stałą pracę podejmują po studiach. Do tego czasu nie są przez nas traktowani jak dorośli. To sprawia, że mając 22 lata uważają, że są zbyt młodzi na poważne decyzje. Wspólne mieszkanie z partnerem owszem, ale małżeństwo może jeszcze poczekać. Gdy spojrzeć na historię widać, że młodzi odgrywali dawniej w życiu publicznym ważną rolę. W wojnach i powstaniach brali udział regularnie, a bywali nawet królami. Czym były średniowieczne walki między miastami włoskimi, w których młodzi szukając sławy zdobywali pierwsze wojenne szlify, jeśli nie ówczesną wersją stadionowych bójek? Wtedy uznawano ich za bohaterów. Dziś traktujemy ich jak chuliganów. To nie natura młodości się zmieniła. Zmieniło się nasze patrzenie na awanturniczą młodość. Wniosek może stąd płynąć jeden: zamiast zmieniać naturę i tłamsić młodych ludzi, można starać się ich krewkość i wojowniczość mądrze wykorzystać. Tymczasem dzisiejsza szkoła jakby o tym zapomniała. I właściwie tylko Kościół nie boi się powierzać młodym ważnych zadań. Dziewięciolatek dzwoniąc podczas Mszy ciągle jest dziewięciolatkiem. Jednocześnie jednak pełni podczas liturgii ważną, dorosłą funkcję. Bo choć od złego dzwonienia świat się nie zawali, nie jest to żadna zabawa. Ten dzieciak jest za coś naprawdę odpowiedzialny. Nie mówiąc już o tym, jak odpowiedzialną jest posługa lektora. Brakuje dziś społeczności, grup, w których młodym powierza się naprawdę ważne funkcje. Tak jak na oazach młodzieżowych, gdzie animatorami są rówieśnicy uczestników, czy w harcerstwie, gdzie młodzi są odpowiedzialni za namiot czy przygotowywanie posiłków. Błędem jest bowiem traktowanie dorastających jak niedorozwiniętych siedmiolatków. Niestety, im więcej przepisów reguluje sprawy wychowawcze, tym częściej mądrość nauczyciela czy wychowawcy jest zastępowana opinią urzędnika, który woli dmuchać na zimne. Tym sposobem młodzi wprawdzie nie giną podczas burz w górach (bo urzędnicy zapisali, że podczas burzy nie można organizować wycieczek – jakby burza nie była zjawiskiem nagłym), ale mogą spokojnie zaćpać się na śmierć na dyskotece (bo tam przepisy szkolne nie sięgają). Zamiast biadolić nad niedojrzałością czy powszechnością chuligaństwa wśród młodzieży, trzeba się zastanowić, jak nie rezygnując z kształcenia i wychowywania młodych ludzi zrobić to tak, by jak najszybciej stali się dorosłymi i odpowiedzialnymi ludźmi, a ich awanturnicze usposobienie wykorzystać do dobrych celów. Gotowej recepty nie mam. Wydaje mi się jednak, że koniecznie trzeba zrobić dwie rzeczy: po pierwsze pozwolić młodym na większą samodzielność: jeśli się sparzą raz czy drugi, nic się nie stanie. Po drugie, trzeba pozwolić rodzicom, wychowawcom, by autentycznie mogli się dziećmi zajmować. Trzymanie dzieci i młodzieży pod kloszem przepisów, z góry wykluczających szczyptę ryzyka i przygody, niczego dobrego przenieść nie może.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.