Ten cienki strumyczek dla wielu jest niewidoczny, nie widzą powodu, aby bić na alarm.
Pamiętam z czasów seminaryjnych (przed rokiem 1989) poważne rozmowy z kolegami, w których przewidywanie, że jeszcze za naszego życia kościoły w Polsce mogą znacznie opustoszeć, czasami się pojawiało. Zastanawialiśmy się, czy jako duszpasterze będziemy w stanie jakoś przełamać tę tendencję. I raczej nie wpadaliśmy w czarnowidztwo. Już wtedy jednak mówiliśmy, że jednym z istotnych punktów naszej pracy będzie doprowadzenie do sytuacji, aby polscy katolicy byli ludźmi wierzącymi nie tylko i nie przede wszystkim na zasadzie tradycji rodzinnej i presji środowiskowej, ale głównie z własnego świadomego wyboru. Po roku 1989 wielu wieszczyło błyskawiczny odpływ polskich katolików od wiary i od Kościoła. Ich przepowiednie się nie spełniły, chociaż minęło już prawie dwadzieścia lat. Czy to znaczy, że jesteśmy bezpieczni i masowa sekularyzacja nam nie grozi? W krótki czasie nie, ale w perspektywie następnego ćwierćwiecza może być różnie. Dlaczego? Ponieważ dopiero teraz zaczynamy w naszej Ojczyźnie doznawać tych pokus, którym w tak znacznym stopniu uległ Zachód Europy. Wiele wskazuje, że będą się one nasilać. A wraz z nimi będzie człowiekowi także w Polsce coraz łatwiej poczuć się samowystarczalnym, „centrum i miarą wszystkiego”, jak powiedział Benedykt XVI. Jeden z ważniejszych polskich hierarchów ostrzega, że Kościół katolicki już dziś doświadcza powolnego, ale stałego odpływu wiernych. Ten cienki strumyczek dla wielu jest niewidoczny, nie widzą powodu, aby bić na alarm. Jednak, o czym wiedział pewien krasnoludek z dowcipu, który kazał sobie nakapać cały bak benzyny, z pojedynczych kropel spadających systematycznie i nieustannie, po pewnym czasie zbierze się spory zbiornik. Warto więc podjąć wysiłek, aby ten strumyczek zatrzymać, zanim pod wpływem jakichś nieprzewidzianych wydarzeń, zamieni się w rwącą rzekę, której nikt nie opanuje. Jak to zrobić? Czy trzeba budować wielką tamę? Nie sądzę. Każdą tamę można zniszczyć. Trzeba sprawić, aby te wyciekające kropelki nie chciały opuszczać wielkiego jeziora Kościoła katolickiego. Aby czuły, że tu jest ich miejsce, że tego jeziora potrzebują i że same są w nim potrzebne oraz „chciane”. Tak działał Jezus. Nie stawiał tam i płotów. Przyciągał miłością i Dobrą Nowiną o zbawieniu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.