19 października 1984 roku funkcjonariusze SB zamordowali ks. Jerzego
Popiełuszkę, kapelana "Solidarności".
Trwał z ludźmi
Z księdzem Maciejem Cholewą, który wspólnie z księdzem Jerzym Popiełuszką pełnił posługę kapłańską w parafii Świętego Stanisława Kostki na Żoliborzu, obecnie proboszczem parafii św. Franciszka z Asyżu w Izabelinie, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
(tekst ukazał się w Naszym Dzienniku nr 244/2004)
- Kiedy poznał Ksiądz księdza Jerzego Popiełuszkę?
- Znałem Księdza Jerzego jeszcze z seminarium. Był moim starszym kolegą. Co prawda, kiedy ja zaczynałem studia, on je właśnie kończył, był na szóstym roku. Na szczęście wielokrotnie, przy różnych okazjach, udało nam się ze sobą porozmawiać. Oczywiście pełniejsza i bliższa nić porozumienia nawiązała się między nami dopiero podczas wspólnej pracy w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Przyszedłem tam w czerwcu 1982 roku. Byłem młodym księdzem, miałem zaledwie pięć lat kapłaństwa za sobą. Ksiądz Jerzy przyjął mnie bardzo serdecznie, okazał wiele życzliwości, ciepła i wyrozumiałości. Mieszkaliśmy obok siebie, więc nasz kontakt stał się niemal codzienny. Wiedziałem, co dzieje się na Żoliborzu. Słyszałem o Mszach Świętych za Ojczyznę, choć muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie brałem w nich udziału. Dopiero wtedy miałem okazję uczestniczyć w nich po raz pierwszy, zobaczyć tę rzeszę przychodzących na nie wiernych.
- Jaki Ksiądz Jerzy był na co dzień w kontaktach koleżeńskich?
- Był normalnym człowiekiem. Niczym nadzwyczajnym się nie odznaczał. Zawsze był pełen ciepła i serdeczności. Fascynowało mnie w nim to, że potrafił dzielić się z innymi dosłownie wszystkim. Zawsze, kiedy wracał od rodziców, przywoził swojski chleb i każdemu z nas dawał po kawałku. To było takie piękne. Pamiętam też takie zdarzenie. Wybierałem się właśnie gdzieś poza Warszawę i spotkałem go przed plebanią. Zapytał, dokąd jadę. Powiedziałem mu o swoich planach, a on, zupełnie nieoczekiwanie, zaproponował mi swój samochód. Powiedział: "Pożyczę ci swoje auto, może będzie ci łatwiej tam dotrzeć". Tak rzadko zdarza się, żeby ktoś bez czyjejś wyraźnej prośby tak chętnie niósł pomoc innym. Patrzyliśmy na niego z wielkim podziwem, bo cieszył się ogromnym autorytetem wśród wiernych, którzy przychodzili na Msze Święte za Ojczyznę, a jednocześnie miał w sobie tak wiele pokory. Nigdy nie dawał nam odczuć, że jest kimś wyjątkowym. Takim go właśnie zapamiętałem.