19 października 1984 roku funkcjonariusze SB zamordowali ks. Jerzego
Popiełuszkę, kapelana "Solidarności".
- Czym ujmował ludzi?
- Miał wtedy jakiś niezwykły charyzmat. To był charyzmat na tamte czasy. Bo, tak jak powiedziałem, wcześniej nie odznaczał się niczym nadzwyczajnym. Był kapłanem, pracował jako wikariusz, jako rezydent, uczył, odprawiał Msze Święte, mówił Kazania. Jednak później otrzymał od Pana Boga wyjątkowy dar, dar na tamtą chwilę, na tamte czasy, trudne czasy. Miał trwać z zagubionymi wówczas ludźmi. Sprawić, by nie czuli się odrzuceni. Miał mówić im o godności, pocieszać tych, którzy doznawali krzywdy. Kazania Księdza Jerzego, zarówno te głoszone w czasie Mszy Świętych za Ojczyznę, jak i te krótkie z dni powszednich, posiadały niesamowitą głębię i były dla wiernych duchowym wsparciem. Myślę, że Ksiądz Jerzy dobrze wykorzystał ten Boży dar, to szczególne duchowe światło.
- Czy osobowość Księdza Jerzego wywarła wpływ na życie Księdza?
- Tak. Ma on swój wkład w moje życie i w moją postawę. Nie zastanawiałem się bliżej nad tym, co się zmieniło we mnie dzięki znajomości z Księdzem Jerzym. Sądzę jednak, że ten jego życzliwy stosunek do ludzi i taka chęć niesienia pomocy każdemu człowiekowi stały się dla mnie przykładem do naśladowania.
- Czy Ksiądz Jerzy opowiadał Księdzu o szykanach, jakich doznawał od ówczesnych władz?
- Widzieliśmy tę całą kampanię nienawiści skierowaną przeciwko niemu, anonimy, które do niego przychodziły. Ale nikt z nas nie przypuszczał, że popełniona zostanie tak wielka zbrodnia, że aż tak daleko posuną się ci ludzie pozbawieni całkowitej wyobraźni.
- Jak zareagował Ksiądz na wiadomość o porwaniu Księdza Jerzego?
- Dzień wcześniej wróciłem z Rzymu, gdzie byłem na pielgrzymce ze studentami. Jeszcze spotkałem się z Księdzem Jerzym, jeszcze z nim rozmawiałem. Prosił mnie, żebym nie zamykał bramy. "Wiesz - powiedział - wrócę wieczorem, więc nie zamykaj bramy, bo zgubiłem klucz od kłódki". Nie zapytałem go nawet, dokąd wyjeżdża. No cóż, każdy z nas miał jakieś swoje plany, swój program, który realizował. Następnego dnia rano, to znaczy 20 października, Ksiądz Jerzy miał odprawić Mszę Świętą, już nie pamiętam którą z grafika. Zostało nas dwóch: ksiądz Marcin Wójtowicz i ja, bo ksiądz prałat był w szpitalu, a ksiądz Witold Domański - rezydent, pojechał do Ziemi Świętej. Odprawiliśmy tę Mszę Świętą za Księdza Jerzego. Nie ukrywam, że byliśmy bardzo zdziwieni jego nieobecnością. Znaliśmy go przecież z sumienności i punktualności. W pierwszej chwili pomyślałem, że może wrócił późno i zasłabł. Poszedłem więc do niego i zacząłem dzwonić. Nikt nie odpowiadał. Właściwie nie wiedzieliśmy, co robić. Siedzieliśmy bezradnie, kiedy zadzwonił telefon.