Po co właściwie mielibyśmy pomnażać nasze talenty? Czy to nie najczęściej sztuka dla sztuki? Nie żartuję, pytam zupełnie poważnie.
Słyszałem dziś w kościele przypowieść o panu, który przed wyjazdem rozdaje sługom talenty złota czy srebra, a potem rozlicza sługi, co z tym bogactwem zrobili....
Przyznaję, rzadko zastanawiam się, jakimi obdarzył mnie Pan Bóg talentami. Jest ich pewnie całkiem sporo (to nie samochwalstwo, bo przecież trudno za powód do wywyższania się uważać rozpoznanie prawdy, że się zostało obdarowanym). Wcale jednak nie odczuwam z tego powodu jakiegoś dyskomfortu. Spowodowanego oczywiście rzekomym lekceważeniem pomnażania talentów, jakie mi Pan Bóg dał. Dlaczego?
Jednym z takich talentów jakimi mnie Pan Bóg obdarował są zdolności muzyczne. Poza krótkim epizodem z dzieciństwa nigdy ich jednak jakoś specjalnie nie rozwijałem. Owszem, nauczyłem się brzdąkać na gitarze i przez kilka lat służyłem tę umiejętnością jako animator muzyczny na oazach czy ucząc piosenek na lekcjach religii. Swoim głosem (podobno też niezłym) też czasem służyłem. Choćby udzielając się przez lata w mojej parafii jako psałterzysta. Nigdy nie miałem jednak wyrzutów sumienia, że nie rozwijałem tych moich uzdolnień w szkołach muzycznych. Bo jak się zastanowić, to po co? Mógłbym dziś występować w jakiejś orkiestrze? Albo na estradzie? Uważam, że to co robiłem i robię dziś jest dużo bardziej sensowne. Naprawdę. I naprawdę nie uważam, żeby za zmarnowanie tego daru Bóg kiedyś powiedział do mnie „sługo zły i gnuśny”.
Sęk w tym, że ciągle niewłaściwie rozumiemy słowo „talent” użyte w przypowieści o człowieku, który rozlicza swoje sługi z tego, czy pomnożyli powierzony im majątek. Tej czytanej dziś w kościołach. Dla wielu z nas tym talentem ciągle są jakieś zdolności. Nawet tak mało spektakularne jak dar łatwości tłumaczenia zawikłanych problemów, czy współczucia dla życiowo zagubionych. A czym tak naprawdę ów talent jest”?
Mówił dziś o tym na Anioł Pański papież Franciszek: „Podczas gdy w powszechnym użyciu termin «talent» wskazuje wybitną zdolność indywidualną – na przykład w muzyce, sporcie, i tym podobne – to w przypowieści talenty przedstawiają dobra Pana, które On nam powierza, abyśmy sprawili ich owocowanie”.
Powtórzmy jeszcze raz: talent to „dobra Pana, które On nam powierza, abyśmy sprawili ich owocowanie”. I tak jest w ewangelicznej przypowieści: każdy sługa dostaje talenty „według swoich zdolności” (proszę zajrzeć do tekstu!). A na koniec pan nie odbiera pracowitym sługom owych talentów, ale temu, który miał najwięcej jeszcze jeden dodaje. Gdyby pod słowem „talent” (oznaczającym dosłownie jednostkę wagi srebra czy złota) miały się kryć zdolności, którymi Bóg obdarowuje ludzi, to przypowieść nie miałaby sensu. Zadaniem sług jest pomnażanie dobra, nie zdolności. Dobra przy pomocy zdolności. Ale nie samych zdolności. I tym dobrem na końcu Bóg nam odpłaci, obdarowując nas nim jeszcze bardziej.
Prawda, że to coś zupełnie innego? Nie trzeba się zastanawiać jakie to dary otrzymaliśmy od Boga i czy je rozwinęliśmy. Wystarczy zapytać, czy pomnażam dobro, które zostało mi dane jako zadanie. A to o tyle łatwiejsze, że zgodne z innym, najważniejszym wymaganiem Jezusa: abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem”.
Szerzej na ten temat w „Biblijnych kontekstach” na dziś.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.