Dziennikarze tygodnika "W sieci" twierdzą, że odkryli, jak fałszowano tegoroczne wybory samorządowe.
W artykule "Jak się drukuje wybory" dziennikarze Marek Pyza i Marcin Wikło podsumowują wyniki dziennikarskiego śledztwa, jakie przeprowadzili w związku z wyborami samorządowymi 2014 i z zadziwiająco dobrym rezultatem PSL. W swoim tekście zaznaczają, że na wypaczenie wyników wyborów mogło mieć wpływ wiele czynników (m.in. kupowanie głosów metodą tzw. oscylatora, liczenie indywidualne głosów, a nie komisyjne, a także tworzenie wielu fikcyjnych komitetów wyborczych, z których każdy mógł wystawić swojego przedstawiciela do komisji wyborczej). Jednak największą uwagę zwracają na system drukowania kart do głosowania.
W przeciwieństwie do wyborów parlamentarnych czy prezydenckich karty do głosowania w wyborach samorządowych nie są drukami ścisłego zarachowania, czyli liczba kopii, w jakiej je wykonano nie podlega drobiazgowej kontroli. Ponadto dokumenty te nie są drukowane centralnie, ale ich przygotowanie zlecają urzędy marszałkowskie. Pyza i Wikło podkreślają, że cały nakład wydrukowanych kart powinien trafić do komisji obwodowych, ale nie ma żadnej gwarancji, że tak się dzieje, bo nie istnieje też żadna możliwość skontrolowania losu wyborczych dokumentów. Taki system pozwala na dodruk dodatkowej liczby kart, które mogą być wykorzystywane po unieważnieniu kart wypełnionych w czasie wyborów.
Co ciekawe, w wielu województwach drukarnię, która przygotowywała karty, wyłoniono nie na zasadzie otwartego przetargu, tylko w trybie "negocjacji bez ogłoszenia". W niejednym przypadku były to firmy, które wcześniej otrzymywały solidne, wielomilionowe wsparcie od urzędów marszałkowskich. Otwarty przetarg na przygotowanie kart do głosowania przeprowadzono w zasadzie jedynie w województwach: śląskim, podkarpackim, zachodniopomorskim, lubuskim i świętokrzyskim.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.