Reklama

Życie prawdziwe. Czyli jakie?

Nie zna pan życia – próbowali mi kiedyś tłumaczyć w szkole uczniowie. A ja im, że znam, tylko od zupełnie innej niż oni strony...

Reklama

Co się dzieje w Polsce? Co się dzieje w świecie? Trochę wiem, ale...

Odezwał się ostatnio we mnie mój stary nałóg. Nie, chyba nic strasznego. Nałóg czytania. Jak znajdę interesująca książkę (czyli raczej powieść, a nie jakieś rozważania), to nie mogę się od niej oderwać. Gotów jestem „rzucić warty, stada, niechaj nimi Pan Bóg włada”, a ja „do Betlejem”. Czyli zatapiam się w innym świecie. Od lat staram się nad tym nałogiem panować i skrzętnie biorę do ręki tylko książki nieciekawe, ale czasem się nie udaje. Owszem, do księgarń przezornie staram się nie wchodzić, ale czy to moja wina, że ostatnio trafiłem na stoisko z książkami o górach i wspinaniu  w sklepie... ze sprzętem elektrycznym? No i stało się. Dwie książki w trzy dni. Jak doliczyć do tego jeszcze jedną, przysłaną nam do redakcji parę dni wcześniej i inną zapomnianą, którą znalazłem na swojej półce...

Książki, jako rzekłem, o górach i wspinaniu. Między innymi wydaną ostatnio przez „Bezdroża” opowieść Australijczyka, Lincolna Halla, „Wybraniec”. Z podtytułem „Życie po śmierci na Evereście”. Chrześcijanina może w niej zaboleć, że jej autor porzucił Chrystusa na rzecz hinduizmu, więc jego rozważania nas życiem i śmiercią dalekie są od bliskiej nam nadziei, ale poza tym... Zwłaszcza gdy czytać ją po raz drugi, już bez tego przynaglenia myślą „i co dalej, i co dalej” można przenieść się na północne stoki Everestu i wraz z autorem książki uczestniczyć w fascynującej wyprawie. I razem z nim zanurzyć się w obłęd spowodowany wysokościowym obrzękiem mózgu, z niespodziewanie polskim akcentem...

Książki to nie życie, jasne. W każdym razie nie moje. Z drugiej strony, jak spojrzę na to swoje życie dziś.... Ot, rano obowiązkowe zajrzenie na portal, czy wszystko w porządku, potem szybko do kościoła i z Panem Jezusem do chorego. Ale już na mszę nie, bo potem dzień skupienia. Tam modlitwa, spotkanie z serdecznym przyjacielem z młodości, konferencja, msza w katedrze z cudnymi śpiewami, powrót do domu, znów rzut oka na portal, obiad...  Ze pochmurno i zimno? Cudne są takie spokojne dni. Kiedy nic nie goni, niczego nie trzeba koniecznie...

... Potem zobaczyłem co się dzieje na świecie. I mój święty, niedzielny spokój, nieco prysł. Na Krym nie dochodzi z Ukrainy prąd, bo ktoś wysadził słupy. Za karę Rosja nie będzie dostarczać Ukrainie węgla do elektrowni. Sytuacja się zaogni, ale na szczęście wyczytałem też, że Zachód chce na razie utrzymać sankcje wobec Rosji. Mimo deklaracji o współpracy w Syrii.

Tam nie zanosi się na interwencję lądową, choć jakby co, Czesi (!) są gotowi  wysłać 200 żołnierzy. Oj narażą się islamistom. A ci póki co paraliżują Belgię i Brukselę. No dobra, nie oni ale lęk przed nimi. Nie wiem czy ma to związek z terrorem islamskim, ale Dania postanowiła się wycofać z przyjęcia deklarowanej wcześniej liczby imigrantów. Już nie jesteśmy osamotnieni. A, i zachodnie media uznały, że pomysł naszego ministra spraw zagranicznych, by z młodych Syryjczyków sformować armię, która powalczy w Syrii, nie jest taki głupi.

W sumie? Nieźle. Jak się coś takiego czyta nieco mniejszy staje się strach, że niebawem za oknem zobaczę obce wojsko albo terrorystów z kałaszami. Doniesienia o spotkaniu polskich i niemieckich biskupów też dają poczucie, że wszystko jest w porządku. Demonstracje na wybrzeżu z powodu uchodźców? Nic istotnego. No ale jeszcze sprawa tej  sztuki teatralnej we Wrocławiu. Zignorować by nie robić reklamy? Oburzyć się, że za publiczne pieniądze promuje się pornografię? W pogodny (mimo zimna i chmur na niebie) nastrój niedzieli wdziera się niepokój...

Nie zna pan życia – próbowali mi kiedyś tłumaczyć uczniowie. A ja im, że znam, tylko od zupełnie innej niż oni strony. Dziś znowu się zastanawiam, które życie jest prawdziwe. To, które widzę za oknem, którego dotykam, które przeżywam, czy to które wyzierając z medialnych doniesień sprawia, że zaczynam się martwić o przyszłość? Rozumiem tych, którzy się od tego izolują. Wpływu na to co dzieje się w świecie nie mamy żadnego, a tylko psuje to ludziom krew. Nawet jeśli grozi nam jakieś niebezpieczeństwo, nic na to nie poradzimy. Czy więc nie lepiej cieszyć się ( i martwić) tym co jest, a światem przejąć się dopiero, gdy ( i jeśli) zastuka  do naszych drzwi?

Ja tam wolę wiedzieć. I znać zarówno ten świat mi bliski jak i te nieco dalszy. Choćby po to by, by wiedzieć, jak wiele Bóg ma z powodu nas spraw na głowie. Ale myślę, że z powodu tego, co dzieje się w dalekim świecie nie ma co się martwić na zapas. Wszystko w rękach Boga, co ma być to będzie. W tym dalekim świecie żyją  przecież nie tylko żądni krwi mordercy, ale i zupełnie zwyczajni ludzie. Tacy, którzy potrafią się cieszyć tym, co mają, i jeśli szukają wyzwań, to wcale nie takich, które są dla mnie jakimś niebezpieczeństwem. Że zbereźnicy? Wolałbym, żeby sami zobaczyli miałkość swoich poczynań...

Jakiś wniosek? Nie, skądże. Nie zamierzam nikogo pouczać. Tylko uśmiechając się mam ochotę krzyknąć: „ludzie zwyczajni wszystkich krajów, łączcie się; nie dajcie się wciągnąć w rozgrywki tych, którzy chcieliby wysadzić nasz świat”...

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
3°C Poniedziałek
dzień
3°C Poniedziałek
wieczór
2°C Wtorek
noc
2°C Wtorek
rano
wiecej »