Coraz liczniej powstające w Polsce farmy wiatrowe spotykają się często z protestami lokalnych społeczności. Przedstawiciele firm inwestujących w energię wiatrową zapewniają jednak, że robią wiele, by minimalizować negatywny wpływ wiatraków na przyrodę. Zalety takich elektrowni - mimo pewnych zastrzeżeń - dostrzegają też ekolodzy.
Zwiększenie do 20 proc. udziału w produkcji energii tej, czerpanej ze źródeł odnawialnych, to jeden z celów nowej polityki energetycznej UE. Państwa Unii mają na to czas do 2020 r. Do odnawialnych źródeł energii zalicza się m.in. wiatr. W Polsce - według danych Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej - elektrownie wiatrowe dostarczają dziś jedynie 0,5 proc. zużywanej energii, a ich liczba należy do najniższych w Europie.
W kraju pojawia się jednak coraz więcej firm zainteresowanych budową wiatrowych farm. Często jednak - podobnie jak na Zachodzie - pomysł budowy spotyka się ze sprzeciwem, głównie lokalnych społeczności. Tak było m.in. w Bystrzycy Kłodzkiej, Jurze Krakowsko-Częstochowskiej czy dolinie Noteci.
Przeciwnicy farm wiatrowych najczęściej przywołują argumenty o niszczeniu krajobrazu i walorów turystycznych miejscowości, negatywnym wpływie tych urządzeń na wędrówki ptaków. Osoby, które mają mieszkać w pobliżu farm, obawiają się również hałasu, który towarzyszy elektrowniom i wahań napięcia elektrycznego.
"Każda działalność człowieka, a szczególnie inwestycyjna, to ingerencja w środowisko naturalne. Wszystko ma znaczenie, wszystko ma jakiś wpływ na krajobraz, ptaki, hałas. Podstawową kwestią jest minimalizacja tego wpływu" - odpowiada na zarzuty Jarosław Mroczek, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Zaznacza przy tym, że inwestorzy szukający możliwości budowy farm wiatrowych muszą przejść wyjątkowo skomplikowaną i trudną procedurę akceptacji wszystkich praktycznie elementów związanych z farmą.
Rozwój tego rodzaju energetyki popierają członkowie Greenpeace Polska. Przedstawicielka organizacji Julia Michalak podkreśla jednak, że elektrownie wiatrowe powinny być budowane w miejscach, w których nie będą zakłócały równowagi ekologicznej ani przeszkadzały mieszkańcom. "Przy budowie takiej elektrowni muszą zostać złożone dokumenty, które potwierdzą, że nie stoi ona na trasach wędrówek ptaków i nie będzie budowana w miejscach gdzie budowa mogłaby naruszyć ekosystemy" - mówi PAP Michalak.
"Niebezpieczeństwa dla środowiska nie da się zniwelować do zera. Zawsze jest to pewnego rodzaju kompromis" - zauważa Andrzej Batycki z Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody "Salamandra". Dodaje, że ptaki mogą się pojawić - np. w wyniku zamiany uprawy rzepaku na kukurydzę - w miejscach, gdzie ich nie było, kiedy zakładano farmę wiatrową.
"Możemy starać się minimalizować zagrożenie dla ptaków poprzez unikanie budowania elektrowni w dolinach rzek, na samym wybrzeżu czy przy dużych zbiornikach wodnych lub poprzez odpowiedni dobór upraw. Jednak zagrożenie dla ptaków i przyrody będzie zawsze istniało" - podkreśla Batycki. Wyjaśnia, że zagrożenie stanowią nie tylko same wiatraki, lecz również kable przesyłowe i maszty.
Okazuje się jednak, że pozyskiwanie energii z wiatru popierają nawet niektórzy protestujący przeciw stawianiu wiatraków w konkretnych miejscach. Jedną z takich osób jest prof. dr hab. inż. Wojciech Nowak, dziekan Wydziału Inżynierii i Ochrony Środowiska na Politechnice Częstochowskiej. Mimo że sprzeciwiał się budowie farmy wiatrowej na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej, popiera inwestowanie w ten typ pozyskiwania energii.
"Ze słońcem nie jest u nas najlepiej, biomasy zaczyna brakować, a są miejsca w Polsce, w których z powodzeniem mogłyby być lokalizowane farmy wiatrowe" - mówi PAP prof. Nowak. Dodaje, że w tej chwili technologie są na tyle rozwinięte, że problem wahań napięcia elektrycznego, powodowane przez elektrownie wiatrowe, jest już rozwiązany.
Swój sprzeciw tłumaczy tym, że akurat w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej nie ma korzystnych wiatrów, a "jest to wspaniałe miejsce krajobrazowe, w którym nie należy stawiać wiatraków".
Wykładowca Politechniki Częstochowskiej zaznacza jednak, że z tego typu energetyką nie należy przesadzać. "Nie można zastąpić mocy całej energetyki węglowej energetyką wiatrową. Zawsze wymaga ona rezerwy w postaci energetyki konwencjonalnej. Kotły powinny być przygotowane - do 80 proc. mocy - by je uruchomić w momencie, kiedy nie będzie wiatru" - zauważa.
Właśnie zachowanie tej rezerwy w postaci energetyki węglowej powoduje, że pojawia się pytanie o emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Elektrownie zapewniające rezerwy pracują na tzw. gorącej rezerwie, czyli "czuwając" nie produkują prądu a emitują dwutlenek węgla.
"Nawet, jeśli założymy, że rezerwą miałyby być elektrownie węglowe, to w opisany sposób pracują jedynie stare elektrownie. Dzisiejsze technologie ograniczyły to zjawisko i emisje CO2 w obu przypadkach - gorąca rezerwa i uruchomienie dodatkowej mocy - są znacznie mniejsze" - przekonuje Julia Michalak z Greenpeace.
Jej zdaniem, rezerwą wcale nie muszą być jednak elektrownie węglowe. Mogą być to biogazownie, elektrownie gazowe czy energia słoneczna, czyli tzw. energy mix energii ze źródeł odnawialnych.
Michalak za mało istotne uważa również argumenty o dużej ilości szkodliwych substancji powstających przy produkcji wiatraków i wysokim wykorzystaniu energii dla wytworzenia produktów ekologicznych. "Dzisiejsze standardy powodują, że produkcja czegokolwiek musi być zgodna z wymogami środowiskowymi" - podkreśla.
Prof. Nowak zwraca uwagę, że kraje takie jak Niemcy czy Dania stawiają na energetykę wiatrową, ale osiągają pewien pułap mocy, po którym już nie inwestują. "My od tego pułapu jesteśmy jeszcze daleko. Należy jednak chronić nasz krajobraz i pozostawić go przyszłym pokoleniom" - podsumowuje.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.