Dopóki pies goni swój ogon jest OK. Gdy jakoś dogoni, zaczyna się poznawczy dysonans.
Federacja Polskich Banków Żywności opracowała raport. „Niemal 1/3 Polaków przyznaje się, że zdarza im się wyrzucać żywność. Wśród produktów, które najczęściej lądują w koszu są wędliny, pieczywo i warzywa” – czytam w informacji omawiającej jego wyniki. A dalej, wiadomo, już dane konkretniejsze. No paskudy jesteśmy. Tyle jedzenia marnujemy. Można by nim wykarmić całą rzeszę ludzi – myślę sobie i już zabieram się do rachunku sumienia.
No tak, chleba jem mało, więc czasem spleśnieje mi parę kromek z tej połówki, którą co drugi dzień kupuję. W lodówce – wiadomo. Jako że większe zakupy robię właściwie raz na tydzień, zdarza mi się zapomnieć o jakiejś rozpoczętej wędlinie, kawałku sera albo leżących w szufladzie na dole rzodkiewkach. Kupować częściej a mniej, lustrując dwa razy dziennie zawartość lodówki? Dobre postanowienie, choć nie bardzo mi się uśmiecha pomysł, by kwestia zaopatrzenia w jedzenie wyznaczała rytm mojego życia. No ale może trzeba. Bo.... No właśnie. Właściwie czemu trzeba?
Tylko jeden argument dotyczący powodu, dla którego nie powinienem marnować jedzenia, rzeczywiście do mnie przemawia: to Boży dar i dlatego nie godzi się nim poniewierać. Wszystkie inne nie bardzo mnie przekonują. Ot, ci głodujący. Gdzie? W Polsce? No dobrze, ale jak ja mógłbym tym głodującym to moje marnujące się w lodówce jedzenie przekazać? Głupie pytanie, jasne. Nie chodzi o to, żeby przekazywać pleśniejący ser czy zieloną wędlinę, ale... No właśnie, o co?
Póki co zdaje się mamy w całej Europie nadprodukcję jedzenia. Sęk w tym, że choć nie jest droga, nie wszystkich stać na jej zakup. Z tej jednak perspektywy moje marnowanie czy nie marnowanie jedzenia niczego nie zmieniają. Żeby nakarmić głodnych muszę dać im pieniądze lub specjalnie dla nich coś kupić. A żeby nakarmić głodujących w Afryce trzeba jeszcze wynająć statek, który to jedzenie (koniecznie z długimi terminami przydatności do spożycia) tam zawiezie.
Albo taki aspekt ekonomiczny tego problemu. Podejrzewam, że dzięki wspólnemu wysiłkowi wszystkich marnotrawców (łącznie z restauracjami i sklepami, w których siłą rzeczy towar się czasem przeterminuje) utrzymać udaje się niejednemu producentowi żywności, który bez tego dawno straciłby źródło dochodu. A z tą Afryką to jeszcze gorzej. Już wiadomo, co najmniej od lat 70-tych ubiegłego stulecia, że darmowa czy tania żywność z opróżniających swoje magazyny Europy czy Ameryki niszczy rodzimych jej producentów. Przez to problem głodu nie tylko nie maleje, ale nawet rośnie. Nie, na pewno wyrzucając to, co mi się w lodówce zepsuło, nikogo, prócz własnego portfela, nie krzywdzę.
Dręczony mimo wszystko wyrzutami sumienia wzdycham do czasów, gdy nieświeże jedzenie (oczywiście nie spleśniałe) można było dać świni albo kurom. Sam, choć jestem z miasta, wychowałem się na podwórku, na którym były takie fajne chlewiki. Jeszcze pamiętam te łażące i wszędzie grzebiące (i nie tylko) kury. Albo wieprzki, od czasu do czasu opuszczające swoje M 1/4 i urządzające świński bieg wokół podwórka. Wtedy faktycznie nic nie musiało się marnować, bo nawet pomyje jakiś prosiak z apetytem zjadł. Ale dziś ... Nawet na wsi często już zwierząt nie trzymają – wzdycham. Ha, a może pożytek z tego marnotrawstwa taki, że wysypiska śmieci stały się wielkimi karmnikami dla zwierząt bardziej dzikich?
Podobny poznawczy dysonans mam w wielu sprawach. Ot, takie korzyści dla środowiska z oszczędzania prądu. Dobrze, wyłączę w nocy tę żarówkę,. Ale potem okazuje się, że w nocy prądu w sieci jest za dużo, bo zakłady zasadniczo już na trzy zmiany nie pracują. I trzeba urządzać iluminacje ulic i miast (ze szkodą dla widoczności nocnego nieba). Finansowo na wyłączeniu żarówki też wiele nie zyskam, bo dostawcy już dawno się przed oszczędnymi zabezpieczyli i wprowadzili opłaty przesyłowe. Więc po co?
Albo takie sortowanie śmieci. Jasne, zyskujemy. Tylko ile więcej wody zużywa się, by to szkło czy plastik przed wyrzuceniem opłukać? Wody, którą powinniśmy oszczędzać i za którą trzeba drogo płacić. No, chyba że dla zdrowia człowiek będzie z każdym plastikiem czy szkłem zaraz na śmietnik chodzić. Bo nie sądzę, że ktoś lubi np. letni zapach pleśniejącej śmietany (plastikowych kubków nie da się przecież zakręcić).
Dopóki pies goni swój ogon jest OK. Gdy jakoś dogoni, zaczyna się poznawczy dysonans: kłapnąłby zębami i ugryzł tego chowającego się za jego plecami intruza, ale wtedy jego samego zaboli. Z tym marnowaniem żywności jest podobnie. Starałby się człowiek bardziej, ale ile szkody by to mogło przynieść społeczeństwu, finansom państwa i naturalnemu środowisku?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.