Na kary od roku do roku i ośmiu miesięcy więzienia w zawieszeniu skazał we wtorek Sąd Okręgowy w Łodzi troje policjantów oskarżonych w głośnej sprawie tragicznych wydarzeń podczas Juwenaliów w Łodzi przed pięcioma laty. Od policyjnych kul zginęły wtedy dwie osoby.
Na karę roku i ośmiu miesięcy wiezienia w zawieszeniu na cztery lata sąd skazał ówczesnego oficera dyżurnego sekcji ruchu drogowego Romana I. Małgorzacie Z. - policjantce, która feralnej nocy była jego pomocnikiem - sąd wymierzył karę roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Ta dwójka oskarżonych - zdaniem sądu - pomyłkowo wydała zamiast gumowej, ostrą amunicję.
Na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata skazany został Radosław S., oficer komendy miejskiej, który koordynował podczas zamieszek policyjną akcję. Wobec całej trójki sąd orzekł także kilkuletnie zakazy zajmowania stanowisk lub zakaz wykonywania zawodu związanego z bronią. Wyrok nie jest prawomocny.
Prokuratura zarzuciła całej trójce niedopełnienie obowiązków oraz nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób, w wyniku czego śmierć poniosły dwie osoby. Oskarżeni od początku nie przyznawali się do winy. Dwoje z nich nadal pracuje w policji; Roman I. przeszedł już na emeryturę. Na ogłoszeniu wyroku obecni byli dwaj oskarżeni; nie chcieli go komentować. Obrońcy zapowiedzieli apelację; na razie nie wiadomo, czy będzie odwoływać się prokuratura.
W maju 2004 roku w trakcie Juwenaliów na osiedlu studenckim Uniwersytetu Łódzkiego grupa chuliganów wywołała zamieszki. Napastnicy obrzucili policjantów m.in. butelkami i kamieniami. Interweniujący policjanci, w wyniku pomyłki, oprócz gumowych kul, użyli sześciu sztuk ostrej amunicji. Postrzelone zostały trzy osoby, dwie z nich - 23-letnia Monika i 19-letni Damian - zmarły. Kilkadziesiąt osób w trakcie zajść odniosło lżejsze obrażenia, uszkodzonych zostało 10 radiowozów.
Według śledczych, w czasie tłumienia zamieszek policjantom zabrakło gumowych nabojów. Dyżurny stanowiska kierowania policji wezwał na miejsce posiłki z całego miasta i polecił zabranie dodatkowej broni gładkolufowej i amunicji z magazynów podręcznych różnych jednostek policji, m.in. z sekcji ruchu drogowego. To właśnie tam wraz z gumowymi nabojami pomyłkowo wydano 25 sztuk ostrej amunicji, mimo że - zdaniem prokuratury - była ona dobrze oznakowana.
Prokuratura uważa, że oficer dyżurny sekcji ruchu drogowego i policjantka nie sprawdzili rodzaju amunicji wydawanej funkcjonariuszom. Natomiast Radosław S., który koordynował akcję, mimo że otrzymał wiadomość o omyłkowym wydaniu ostrej amunicji, nie zareagował wystarczająco szybko, aby zapobiec jej użyciu przez policjantów.
Prokurator żądał dla nich kar od roku i trzech miesięcy do dwóch lat więzienia w zawieszeniu na trzy i cztery lata oraz kilkuletnich zakazów wykonywania zawodu policjanta i zajmowania stanowiska związanego z używaniem broni i amunicji. Obrońcy chcieli uniewinnienia swych klientów. W procesie pokrzywdzonych jest 46 osób.
Sąd uznając całą trójkę za winną zarzucanych jej czynów uznał, że największy stopień winy ponosi Roman I. - z uwagi na wagę naruszonych obowiązków oraz fakt, że był on odpowiedzialny za prawidłowe wydanie amunicji i broni. Zdaniem sądu wina pomagającej mu Małgorzaty Z. była mniejsza, co nie zwalniało jej - w ocenie sądu - od zachowania rozsądku i podstawowych norm bezpieczeństwa.
Sędzia Krzysztof Szynk podkreślił, iż powszechnie wiadomo, ze należy zachować szczególną ostrożność przy obchodzeniu się z bronią palną i amunicją, a policjanci taką wiedzę posiadali w sposób szczególny. "Przejście do porządku dziennego nad tym, że wydaje się pudełka w różnych kolorach, że wydaje się amunicję bez sprawdzenia tego, co rzeczywiście znajduje się pudełkach - w ocenie sądu - świadczy o tym, że w przypadku tych oskarżonych można mówić o umyślności w zakresie niewykonania swoich obowiązków" - argumentował sędzia. Jego zdaniem dość naiwnie brzmiały tłumaczenia obojga oskarżonych, że nie zdawali sobie sprawy z tego, że na stanie znajdują się różne rodzaje amunicji, a na szkoleniach nie byli o tym informowani. Małgorzata Z. przekonywała nawet, że nie była w ogóle świadoma, że istnieje amunicja ostra i nieostra.
W przypadku Radosława S. sąd uznał, że nie zachował on wymaganej ostrożności i prosząc o dodatkową amunicję z sekcji ruchu drogowego nie sprecyzował, o jaki rodzaj amunicji chodziło. Sąd przyznał, że działał on w stresie i w sytuacji zagrożenia życia policjantów i innych osób, ale każdy policjant powinien wiedzieć, że do broni gładkolufowej można załadować nie tylko amunicję gumową, ale także ostrą. Radosław S. utrzymywał, że nie wiedział wówczas i nie przypuszczał, że na terenie dyżurki ruchu drogowego znajduje się także ostra amunicja.
"Nie upewnił się, bezpodstawnie zakładając, że zostanie wydana jedynie amunicja gumowa i nie określił tego w swoim poleceniu. Zakładał bezpodstawnie zatem, że tylko taka amunicja na tym terenie dyżurki się znajduje. Nie zachował - zdaniem sądu - określonej ostrożności wymaganej w danych okolicznościach" - mówił sędzia. W ocenie sądu nie można mu jednak postawić zarzutu - jak chciała prokuratura - że zbyt późno powiadomił policjantów na miejscu akcji o wydaniu złej amunicji. Z ustaleń sądu wynika bowiem, że otrzymał on tę informację już po fakcie użycia ostrej amunicji przez interweniujących funkcjonariuszy.
Sąd zawieszając warunkowo oskarżonym wykonanie kary wziął pod uwagę ich niekaralność oraz dobrą lub bardzo dobrą opinię z pracy. W uzasadnieniu wyroku sędzia podkreślił, że zachowania oskarżonych nie były jedną przyczyną tego co się stało. Sąd wyliczał, że impreza nie została zakwalifikowana jako impreza masowa, został sporządzony niewłaściwy plan jej zabezpieczenia, przeznaczono do jej ochrony zbyt małe siły policyjne, a także doszło do zaniedbań w związku z faktem, że na wyposażeniu sekcji ruchu drogowego znajdowała się amunicja, której tam być nie powinno.
"Te i inne zaniedbania, które złożyły się na tragiczne skutki, muszą być brane przez sąd przy ocenie winy oskarżonych" - zaznaczył sędzia Szynk.
Obrońca Radosława S. już zapowiedział apelację. Jego zdaniem nastąpiła w dużym zakresie zmiana opisu czynu, a sposób przekazania żądania wydania amunicji przez jego klienta nie powinien go obciążać. "Jeżeli nawet zostało użyte spontanicznie stwierdzenie +dawaj ile wlezie+ to wiedza mojego klienta stanowiła o tym, że był w pełni przekonany, że dyżurny sekcji ruchu drogowego użyje właściwej amunicji. Ten element w żadnym wypadku nie powinien obciążać mojego klienta" - powiedział mec. Michał Garus.
Śledztwo w tej sprawie trwało ponad cztery lata; prokuratura tłumaczyła jego długotrwałość koniecznością wykonania ekspertyz dotyczących odtworzenia i spisania stenogramów z zapisów rozmów z łączności radiowej policji tragicznego dnia, koniecznymi opiniami biegłych i przesłuchaniem ponad 330 świadków. Pomimo tego w śledztwie prokuraturze nie udało się ustalić, którzy z policjantów w trakcie akcji oddali śmiertelne strzały. W tym zakresie zostało ono umorzone.
Tragedia na Juwenaliach wstrząsnęła pięć lat temu całą Polską. Po tych wydarzeniach prezydent Łodzi ogłosił trzydniową żałobę w mieście, a główną ulicą - Piotrkowską - przeszedł kilkutysięczny marsz milczenia. Stanowiska stracili m.in. ówczesny komendant wojewódzki i miejski policji w Łodzi.
Specjalny zespół powołany przez kolejnego szefa łódzkiej policji uznał, że policja popełniła poważne błędy na etapie planowania zabezpieczenia Juwenaliów - m.in. funkcjonariuszy było za mało, byli niedostatecznie wyposażeni, a dowodzący akcją nie miał doświadczenia.
Kilka miesięcy po zamieszkach policja zawarła ugody z rodzinami zastrzelonych osób i wypłaciła odszkodowania w wysokości około 230 tys. i 200 tys. zł. Natomiast sąd po długotrwałym procesie zdecydował, że ponad 30 tys. zł zadośćuczynienia i odszkodowania policja ma zapłacić też 23-latkowi, który podczas zamieszek został raniony gumową kulą w twarz. Przeszedł on operację połączoną z plastyką twarzy.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.