Coraz częściej odnoszę wrażenie, że spora część dziennikarzy i właścicieli mediów w Polsce usiłuje się postawić nie tylko nad prawem stanowionym, ale również ponad elementarnymi normami moralnymi.
Z jednej strony jako zawodowy dziennikarz od prawie trzydziestu lat odczuwam głęboką solidarność z dwoma dziennikarzami, którym krakowska prokuratura postawiła zarzuty. Z drugiej, słuchając licznych reakcji na ten fakt i pełnych emocji komentarzy, mam poważne wątpliwości, czy coś takiego, jak etos dziennikarza jeszcze w Polsce w ogóle istnieje. Mam też obawy. Czy polscy dziennikarze nie za bardzo usiłują rozszerzyć swoje przywileje? Czy nie usiłują się postawić ponad prawem?
Zdrada tajemnicy państwowej jest przestępstwem. Podobnie, jak kradzież. Kto ujawnia tajemnicę państwową dokonuje swego rodzaju kradzieży. Wiadomo, że kradzież jest przestępstwem. Ale według mojej skromnej wiedzy, przestępstwem jest również paserstwo. Paser sam przecież nie kradnie, tylko kupuje i sprzedaje towar, o którym wie, że został ukradziony. „Kto rzecz uzyskaną za pomocą czynu zabronionego nabywa lub pomaga do jej zbycia albo tę rzecz przyjmuje lub pomaga do jej ukrycia, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5” – wyczytałem w Kodeksie karnym. Wykorzystywanie przez dziennikarza ukradzionych przez kogoś informacji bardzo paserstwo przypomina.
Bardzo pokrętnie brzmią w moich uszach wywody (a czynił je w telewizji jeden z tuzów polskiego dziennikarstwa), dowodzące, że dziennikarz, który wszedł w posiadanie zdradzonej przez kogoś tajemnicy państwowej (czy jej podobnej), powinien ją ujawnić, aby w ten sposób powiadomić władzę o tym, że ktoś popełnił przestępstwo. Moim zdaniem taki dziennikarz, jak każdy obywatel, powinien po prostu o fakcie zawiadomić wymiar sprawiedliwości, a nie obwieszczać całemu światu coś, co powinno być tajemnicą.
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że spora część dziennikarzy i właścicieli mediów w Polsce usiłuje się postawić nie tylko nad prawem stanowionym, ale również ponad elementarnymi normami moralnymi.
Z moich obserwacji wynika, iż zwyczajnym elementem polskich mediów stała się publikacja materiałów zdobytych z pogwałceniem podstawowych zasad etycznych. Z jednej strony są to różnego rodzaju ukryte kamery, nagrania dokonywane bez wiedzy rozmówcy, podszywanie się pod rozmaite osoby i daleko idące prowokacje. Z drugiej zjawiskiem niemal nagminnym jest upublicznianie bez jakichkolwiek zahamowań tajnych dokumentów i objętych najwyższymi klauzulami materiałów wykradanych odpowiedzialnym za nasze bezpieczeństwo służbom. Powtórzę – moim zdaniem słowo „wykradanych” jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ żaden z dziennikarzy, firmujących swoim nazwiskiem tego typu publikacje, nie jest uprawniony nie tylko do ich ujawniania, ale także do ich posiadania. Mimo zdecydowanie nagannego charakteru tych praktyk, nie spotykają się one nawet z jednoznacznym potępieniem w środowisku twórców mediów ani wśród odbiorców. Wręcz przeciwnie, zyskują pochwały, a nawet nagrody. Natomiast pojedyncze głosy zwracające uwagę na niestosowność takiego postępowania pracowników mediów są błyskawicznie gaszone wzniosłymi deklaracjami o służbie prawdzie i dobru społeczeństwa, które miałyby być wystarczającym uzasadnieniem dla łamania zarówno prawa, jak i fundamentalnych zasad moralnych.
Kilka lat temu w czasie spotkania dziennikarzy, zorganizowanego przez metropolitę warszawskiego abp. Kazimierza Nycza, toczyła się dyskusja na temat tego, czy prawda jest ważniejsza od miłości. Zdecydowana większość obecnych wtedy na Miodowej pracowników środków przekazu uważała, że prawda ma absolutny prymat i dziennikarz ma nie tylko prawo, lecz również obowiązek natychmiast i bez żadnych skrupułów ujawniać wszelkie zdobyte różnymi drogami informacje, nie bacząc na to, że może na przykład przy okazji komuś wyrządzić nieodwracalną krzywdę.
Patrząc na obecny stan mediów w Polsce trudno się oprzeć wrażeniu, że od tamtego spotkania przeświadczenie dziennikarzy i redaktorów o tym, że „prawda” ponad wszystko, nie tylko się umocniło. Dzisiaj bardzo liczni pracownicy mediów w naszym kraju poszli o krok dalej. Uznali, że do nich należy odpowiedź na postawione już dawno przez Piłata pytanie „Cóż to jest prawda?”. Żyjemy w kraju, w którym prawdą nie jest konkretny fakt. Prawdą jest fakt w interpretacji podanej przez media. A coraz częściej prawdą przyjmowaną przez miliony odbiorców, jest sama interpretacja, ponieważ fakty okazują się PR-owskimi eventami. Zamiast opisywania rzeczywistości i jej zgodnego z sumieniem komentowania pracownicy opiniotwórczych mediów zajmują się kreowaniem rzeczywistości pod z góry założone tezy. Co to ma wspólnego z prawdą?
Sam nie mam czystego sumienia. Zdarzyło mi się ujawnić w mediach prywatny dokument bez wiedzy i woli jego adresatów. Gryzie mnie to. Jest mi głupio. Dla newsa przekroczyłem granicę, której przekraczać nie powinienem. Zrobiłem komuś krzywdę. Dlatego nie napisałem powyższych słów jako nieskazitelny wzór do naśladowania. Napisałem je jako dziennikarz, który wie, jak wielkie są pokusy w tym zawodzie. I wie również, że za uleganie im wcześniej czy później ponosi się konsekwencje. Niekoniecznie prawne. O wiele częściej ponosi się je w sumieniu. A tu na dłuższą metę nie pomogą głosy poparcia z ust kolegów dziennikarzy. Wtedy wszyscy zaczynają umywać ręce. Jak Piłat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.