Ta zmiana prawna to dobry krok. Popieram. Ale za nim muszą pójść kolejne decyzje. Nasze decyzje.
Ruszyła zbiórka podpisów pod kolejnym już projektem zmiany obowiązującego w Polsce kompromisu aborcyjnego. Tym razem nie jest to jednak nowy projekt, zmiana ma być niewielka, choć znacząca: chodzi o usunięcie z zapisów ustawy Art. 4a. pkt. 2, dopuszczającego przerwanie ciąży, jeśli badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Niezmienione miałyby pozostać punkty pierwszy (dotyczący życia i zdrowia matki) oraz trzeci (ciąża będąca wynikiem czynu zabronionego). Nie ma też mowy o wprowadzaniu jakichkolwiek innych ograniczeń i restrykcji. Autorzy projektu uważają, że taka zmiana, w przeciwieństwie do całkowitego zakazu, ma szansę powodzenia. Czy ma, zobaczymy. W każdym razie, spróbować trzeba.
Niemniej (pisałam już o tym w poprzednim komentarzu): jeśli chcemy mieć zmiany trwałe, nie można na zmianach prawnych poprzestać. Chęć zachowania prawa do aborcji dzieci poważnie chorych jest przede wszystkim odpowiedzią na lęk. Na poczucie, że sobie nie poradzę. Że nie zniosę cierpienia związanego z jego śmiercią, więc nie chcę, by było. Że zostanę sama. Że chore dziecko kompletnie do góry nogami przewróci moje życie. To nie jest kwestia poziomu dochodu, który miałby do życia uprawniać. To jest przede wszystkim kwestia tego, by rodzice (zwłaszcza matka) otrzymali od początku adekwatną informację i pomoc. By nie zostali z tym sami.
Chodzi o to, by informacji o badaniach nie przekazywać w skrócie i przez telefon, zwłaszcza jeśli są niepewne albo świadczą tylko o konieczności wykonania kolejnych badań.
Chodzi o to, żeby - jeśli wydaje się, że dziecko umrze zaraz po urodzeniu - rodzice otrzymali pomoc w hospicjum perinatalnym. Są takie instytucje, mogłoby być więcej. Gdyby ktoś je sfinansował.
Chodzi o to, by rodzice mogli się dowiedzieć, jakie będą mieli możliwości. By mieli możliwość spotkania rodzin, które niepełnosprawne dzieci wychowują. By wiedzieli, czego mogą oczekiwać, jakie badania będzie trzeba wykonać, do czego mają prawo i - na przykład - jak załatwić rehabilitację. Od niej zależy bardzo wiele.
Chodzi o to, żeby dzieci znalazły optymalne dla siebie miejsce w społeczeństwie, w systemie edukacji, w grupie rówieśniczej, w społeczności pracujących zawodowo. Tak, tak, jeśli to są dzieci godne tego, by żyć, to są godne tego, by żyć po ludzku, w społeczeństwie, które ich szanuje i ceni. By na ich widok nie odwracano wzroku w tramwaju i nie udawano, że nie istnieją.
Chodzi o to, by rodzice nie zamartwiali się, co z nimi będzie, gdy ich zabraknie... bo przecież nie są wieczni...
To zapewne tylko ułamek z wielu postulatów. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak wygląda życie, gdy rodzi się dziecko niepełnosprawne warto sięgnąć po książkę "Mamy z innej planety" Krystyny Strączek. W ubiegłym roku wydało ją wydawnictwo Znak. O książce pisałam w ubiegłym roku (TUTAJ), teraz zacytuję tylko fragment okładkowej recenzji. Znamienny... "Basia modliła się, by umarli razem - ona i dziecko. Magda zrezygnowała z życia towarzyskiego, przestała odbierać telefony od koleżanek. Martyna nawet nie walczyła o męża, który opuścił ją, gdy ich synek urodził się z zespołem Downa"...
To też jest temat do rozmowy i też potrzeba tu wsparcia. Można udawać, że matki to heroiczne półanioły bez problemów, nieprzeżywające ani wątpliwości, ani pytań, ani gniewu. Można, tylko... po co? Po to, żeby problem mógł sobie spokojnie leżeć na ich głowach, a reszta świata miała spokój?
To apel do nas wszystkich, do całego społeczeństwa, nie tylko do Kościoła. Do tej pory problemowi ukręcano głowę zanim zdążył się w pełni ujawnić. To nie jest rozwiązanie. Te dzieci nie tylko mają prawo do życia, one są nam potrzebne takie, jakie są. Dzięki nim nasz świat ma szansę być znacznie bardziej ludzki. Ale nie można zwalić całego ciężaru na głowę matek. Ani nawet rodzin.
O katolikach mówi się czasem, że interesuje ich tylko początek i koniec życia. Jak już się nieszczęśniku urodzisz, radź sobie sam. Tak wiem, działania o których pisałam wyżej, podejmują głównie chrześcijanie. Ludzie związani z Kościołem, mniej lub bardziej instytucjonalnie. Ale nie ma co ukrywać: ciągle tych dzieł jest mało. Zbyt mało. Zbyt mała jest świadomość, że istnieją. A słuchając wypowiedzi w przestrzeni publicznej nie można nie odnieść wrażenia, że pogląd "Bóg Cię kocha, ja już nie muszę..." ma wielu wyznawców...
Ta zmiana prawna to dobry krok. Popieram. Ale za nim muszą pójść kolejne decyzje. Nasze decyzje. W imię naszego człowieczeństwa, o chrześcijaństwie już nie wspominając.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.