- Był człowiekiem głębokiej wiary i radości - nie tylko zewnętrznej, ale tej wewnętrznej. I tego nas uczył - mówi Barbara Pakuła, siostrzenica kard. nominata Ignacego Jeża w 10. rocznicę jego śmierci.
Pani Barbara razem z mężem Jerzym uczestniczyła w gali wręczania tegorocznych nagród, którym patronuje kard. nom. Ignacy Jeż. W Filharmonii Koszalińskiej podzieliła się z przybyłymi na uroczystość garścią wspomnień o swoim wujku-kardynale.
- Jako niemowlę wujek bardzo chorował. Wiadomo, pierwsza wojna światowa, ciężko się żyło. Wtedy moja babcia, a jego mama poszła z tym ciężko chorym niemowlęciem do kościoła i powiedziała: „Matko Boża, albo go zabierz, albo mi go zostaw”. Przeżył. Chyba po to, żeby swoim życiem dawać przykład - opowiada Barbara Pakuła.
Przyznaje, że dla całej rodziny bp Ignacy był człowiekiem wybitnym.
- Brakuje nam jego animuszu, wsparcia i wiary. Pamiętam, jak jedna z naszych córek była bardzo chora, musiała przejść operację serca. Strasznie się bałam. A wujek mówił: „Nic się nie martw, ja lecę do Rzymu, będę tam u św. Piotra się modlił i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze”. I wymodlił. Był człowiekiem wielkiej wiary - przyznaje.
Był też bardzo rodzinny.
- Pamiętam, jak przyjechaliśmy na ingres całą rodziną. Był bardzo dumny z tego, bardzo się cieszył, że rodzina z dalekiego Śląska, z drugiego końca Polski, przyjechała. Co wcale mu nie przeszkadzało, kiedy wracaliśmy do siebie, zwykle z sarkazmem powtarzać: „No, nareszcie najazd Hunów się skończył”. Ale byliśmy jemu potrzebni. A on nam - podkreśla pani Barbara.
Kochał Śląsk, ale jak przyznaje siostrzenica biskupa, pomorska diecezja, której służył przez 35 lat, zajmowała szczególne miejsce w jego sercu.
- Nie urodził się na Śląsku, ale tam otrzymał święcenia kapłańskie, tam zdobywał pierwsze szlify jako kapłan i przepracował tam 20 lat. Kochał ziemię śląską. Ale ukochał także waszą ziemię, której służył tyle lat. Jak już był świadomy, że będzie musiał odejść, pytaliśmy go: „Wujek, a może chciałbyś leżeć po śmierci w Katowicac, albo koło swojego taty w Dobczycach?”, odpowiadał zdecydowanie: „Nie, ja chce być pochowany w mojej katedrze, przy moich ludziach”. Bardzo kochał waszą ziemię i was. Tą miłością nas też zarażał. Do dzisiaj gdy słyszymy jakieś wiadomości z Koszalina czy Kołobrzegu, to wołamy się nawzajem, interesujemy się, co tutaj się dzieje - przyznaje pani Barbara i zdradza, że obydwoje z mężem też zostawili w nadmorskiej diecezji cząstkę siebie.
- Mój mąż pracował przy budowie seminarium. Brał urlop, przyjeżdżał kopać doły, żył tą budową. Wujek czasem pytał, czy się nie gniewam, że zostaję sama z trójką dzieci. Mówiłam, że nie, bo wiedziałam, że jest tutaj potrzebny. I jakoś damy sobie radę. I dawaliśmy - przyznaje z uśmiechem i dodaje: - W imieniu rodziny proszę, żebyście pamiętali o naszym wujku w modlitwach. A kiedy będziecie przygnębieni, pamiętajcie, że - tak jak wujek powtarzał - jutro też zaświeci słońce.
Przeczytaj także:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Sugerował, że obecna administracja może doprowadzić do wojny jądrowej.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.