Zdaniem byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego nie ma potrzeby ustawowego wydłużania lat pracy. Jego zdaniem potrzebne są bodźce, które będą motywowały przyszłych emerytów, by dłużej pracowali - taką zachętą mogą być np. wyższe świadczenia emerytalne.
Bielecki powiedział, że wierzy, iż przy pomocy dobrych bodźców można stymulować, by przejście na emeryturę następowało w momencie korzystniejszym dla obu stron (emeryta i państwa - PAP).
Zdaniem szefa Rady Gospodarczej bodźcem takim może być np. świadczenie wyższe o 7 proc. w przypadku pracy dłuższej o jeden rok.
"Osobę w dobrej kondycji powinno to zachęcać do dłuższej pracy. Wierzę, że takie bodźce zadziałają, choć w Polsce jest magia regulacji - na wszystko trzeba wydać zarządzenie lub uregulować sprawę administracyjnie. Jeżeli okazałoby się, że takie stymulowanie ludzi do dłuższej pracy nie udało się, to za kilka lat można by wrócić do tej kwestii, zastanowić się, czy nie należałoby sięgać po nakazy administracyjnie" - powiedział Bielecki.
Pytany, czy jego zdaniem system ubezpieczeń społecznych i ochrony zdrowia nie rodzi zagrożeń dla finansów publicznych, były premier przyznał, że wymaga on poprawy.
"W Polsce cały czas zarządzamy zmianą. Nie można spocząć na laurach i stwierdzić, że przecież przeprowadzono reformę, praca została wykonana. Przykład reformy emerytalnej z 1999 r. pokazuje, że po kilku latach funkcjonowania systemu należało usiąść i ocenić syntetycznie jak on działa, jakie korekty są potrzebne. Uważam, że trzeba nieustająco weryfikować, monitorować i poprawiać rzeczy związane z funkcjonowaniem państwa" - powiedział.
Szef Rady Gospodarczej odniósł się także do informacji z NBP, zgodnie z którymi ukryty dług publiczny Polski wynosi 180 proc. PKB, a rzeczywisty przekracza 220 proc. PKB. Odpowiedzialny za to jest m.in. system opieki zdrowotnej, rentowy, zabezpieczenia społecznego, emerytur mundurowych, KRUS itp. W przyszłości może to zachwiać stabilnością finansów publicznych.
"Patrząc z tej perspektywy, taki +ukryty dług+ wynosi np. w USA 700 proc. PKB., a w UE przeszło 300 proc. To jest szersza kwestia, jak liczyć różne zobowiązania państwa. W Polsce próbujemy to robić w sposób bardziej przejrzysty niż w innych krajach UE, choćby dzięki temu, że przeprowadziliśmy reformę systemu emerytalnego. Wydatki na przyszłe pokolenia są podejmowane dzisiaj, nie są traktowane jako zobowiązania przyszłych okresów" - wyjaśnił Bielecki.
Wskazał, że jego doświadczenie w biznesie nauczyło go nie planować na zbyt wiele lat do przodu. "Wszystkie plany dłuższe niż kilkuletnie z reguły się nie sprawdzają. Na prognozy powinno się patrzeć jak na sygnały ostrzegawcze - mówią nam one, co by było, gdyby określone warunki, przez następne np. 10 lat, nie ulegały zmianie" - uważa były premier.
Jego zdaniem, długofalowe prognozowanie jest trudne zwłaszcza teraz, w okresie dynamicznie zmieniającego się otoczenia, nie mniej prognozy pozwalają także przeciwdziałać trendom.
"Klasyczną sprawą analizowaną w dłuższym horyzoncie czasu jest problem starzenia się społeczeństwa w UE. Jeżeli będzie to trwało następne 50 lat, to znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia. Stąd dyskusja na temat działań, jakie trzeba podjąć, aby temu zapobiec, dyskusje o wieku emerytalnym" - powiedział.
Według Bieleckiego w Polsce widoczny jest - łatwy do określenia - dylemat. Z jednej strony mamy potrzeby rozwojowe wynikające z chęci zmniejszania luki dzielącej nas od krajów bardziej rozwiniętych. Z drugiej strony państwo ma obowiązek pilnowania finansów publicznych, dzięki czemu rynki finansowe postrzegają Polskę jako kraj wiarygodny.
"Balansowanie między tymi dwoma czynnikami to +wyższa szkoła jazdy+, którą - wydaje mi się - rząd polski dość umiejętnie prowadzi. Pokazuje to na przykład ostatni raport banku BIS (Bank for International Settlements - PAP), zgodnie z którym Polska, Węgry i Czechy są w całkiem dobrej kondycji" - powiedział były premier.
Przyznał, że w Polsce ciągle nie udało się rozwiązać problemu niskich nakładów na naukę. "Zdecydowanie łatwiej idzie nam nadganianie luk infrastrukturalnych. Tu sytuacja zaczyna się widocznie poprawiać" - ocenił.
Jego zdaniem innowacyjność jest od lat naszą "piętą achillesową" i w tej sytuacji niewiele się zmienia. "To cała gama problemów, np. związana z poziomem komercjalizacji uczelni, nie tylko kwestia nakładów na badania i rozwój" - dodał.
Z informacji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wynika, że w 2020 r. wydatki na badania i rozwój sięgną 1,7 proc. PKB lub nawet 1,9 proc. Jeżeli sprawdzi się pesymistyczny scenariusz, mogą wynieść ok. 1,45 proc. PKB.
W 2009 r. nakłady na badania i rozwój w Polsce wyniosły 0,64 proc. PKB. W Hiszpanii było to 1,35 proc. PKB, w Czechach - 1,47 proc. PKB, w Portugalii - 1,51 proc. PKB, w Słowacji - 1,66 proc. PKB, zaś we Francji - 2,02 proc. PKB. Średnia wydatków na naukę dla UE wynosi 1,9 proc. PKB, w USA - 2,8 proc., a w Japonii - 3,5 proc. PKB.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.