Szpitale nie chcą przejmować pacjentów z placówek zakaźnych, u których wynik testu był ujemny. Boją się o chorych i personel - pisze piątkowa "Rzeczpospolita".
"Nie mamy pewności, czy pacjenci przewiezieni do nas ze szpitala jednoimiennego z ujemnym wynikiem testu na pewno nie zakażają. A leżą w normalnych salach i są operowani bez dodatkowych środków ostrożności" - mówią "Rzeczpospolitej" lekarze z dużego stołecznego szpitala.
Według nich to właśnie tacy pacjenci odpowiadają za "efekt koronadomina", czyli zamykanie całych oddziałów, a nawet szpitali, przez zakażenie u pacjentów czy personelu.
"Tak było m.in. w stołecznym Szpitalu Bródnowskim, w którym wyłączono trzy ze wszystkich 15 oddziałów, a test na koronawirusa okazał się pozytywny u 79 osób. Z kolei w Gryficach z powodu zakażenia u dwóch osób, kwarantanną objęto w czwartek cały 90-łóżkowy szpital" - czytamy.
Jak pisze "Rz", w Warszawie pacjent z objawami zapalenia płuc - kaszlem, dusznością i gorączką - trafia zwykle do przekształconego w jednoimienny szpital zakaźny Szpitala MSWiA przy ul. Wołoskiej. Tam, w specjalnie wyznaczonym miejscu szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR), pobiera się od niego wymaz i wysyła próbkę do badania na obecność Covid-19. Jeśli wynik okaże się ujemny, chory trafia do jednej ze zwykłych placówek, najczęściej do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego na Banacha. Tu traktowany jest jak osoba zdrowa, bez podejrzenia koronawirusa.
"Tymczasem, jak tłumaczą wirusolodzy, test na obecność Covid-19 jest wiarygodny, jeśli zrobi się go między piątym a siódmym dniem od zakażenia. Zdaniem prof. Włodzimierza Guta, doradcy głównego inspektora sanitarnego, nie ma sensu go robić, zanim wystąpią objawy, bo jego wynik będzie fałszywie ujemny" - czytamy.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.