„Być może Jan Paweł II pyta dziś Polaków: co zrobiliście z tym wszystkim, co Wam zostawiłem? Zróbcie rachunek sumienia!” – konstatuje metropolita krakowski.
KAI: „Odwaga świętości”, temat najbliższego Dnia Papieskiego, odnosi się zarówno do zachęty jaką kierował do świata Jan Paweł II, jak i do życiorysu Karola Wojtyły – dziś kandydata na ołtarze. W czym przejawiała się świętość tego Człowieka, tak bliskiego Księdzu Kardynałowi?
- On nie „stał się” świętym nagle. Tę osobistą świętość widziano już u młodego Wojtyły w okresie studenckim. Jego koledzy z tajnego seminarium mówią, że już wówczas był wyjątkowy: pogodny, naturalny, autentyczny i pozostający w wewnętrznym kontakcie z Bogiem. Myślę, że wyniósł duchowość i umiejętności modlitwy ze swojego rodzinnego domu. Jego ojciec nauczył go modlitwy do Ducha Świętego i z tą modlitwą Karol Wojtyła przeszedł całe życie. Do ostatniego dnia. Nawet w sobotę 2 kwietnia, gdy odchodził z tego świata jako Jan Paweł II odmówił przy naszej pomocy tę modlitwę.
KAI: A Ksiądz Kardynał – który współpracował na co dzień z kard. Wojtyłą przez lata - od którego momentu nabrał przekonania, że ma do czynienia ze świętym?
- Nie nazywaliśmy tego świętością. Osobom obserwującym go towarzyszyło gorące przekonanie, że towarzyszymy człowiekowi o nadzwyczajnych zdolnościach, sile wewnętrznej i charyzmie. Wprost uderzała jego wewnętrzna prostota. Tu dam przykład: pierwszy rok mojego seminarium i pierwsze zetknięcie z ks. prof. Wojtyłą było właśnie tego typu. Na przerwie pomiędzy zajęciami widziałem go w zaciszu kaplicy, zatopionego w modlitwie. Pamiętam jak dziś, że miał wówczas dłuższe włosy, które – gdy pochylony trwał na tej modlitwie – opadały mu na czoło. Kiedy wychodził z kaplicy, miałem wrażenie, że wychodzi ze spotkania, w którym dotknął tajemnicy. Klerycy widzieli tę naturalność jego kontaktów z Bogiem. Dlatego tak do niego lgnęli. Z nim był Bóg, a my szukaliśmy właśnie Jego.
Uderzające było również to, że po każdej Mszy świętej pozostawał w kościele na kilka dobrych minut na osobistej modlitwie dziękczynnej. Kiedy jechałem z nim na wizytację parafii, to przed celebracją nigdy nie odzywał się. Był skupiony, przygotowując się do sprawowania Ofiary Chrystusa.
KAI: A jak dzielił czas na modlitwę i działanie, przy tak dużej ilości obowiązków?
- To ciekawe pytanie. Myślę, że on nie dzielił generalnie czasu na „modlitwę” i „zajęcia”. W najprostszych zajęciach towarzyszyła mu modlitwa. Zauważyłem, że Papież każdego przybywającego na audiencję omadlał, żegnając go powierzał Bożej Opatrzności. Przy czym czynił to tak dyskretnie, że tylko wtajemniczeni wiedzieli, że tak się dzieje. To było niesamowite.
Kiedy w czasie różnych wizyt wypowiadano pod jego adresem słowa pochwalne, on modlił się i to nawet półgłosem. Nie chciał tego słyszeć. Uśmiechał się przy tym.
Każdy dzień jego życia przebiegał oczywiście wedle pewnego duchowego regulaminu. Kiedy wstawał wcześnie rano, rozpoczynał dzień od medytacji, Mszy świętej, dziękczynienia, czytanie duchownego. W każdy czwartek godzinę spędzał na adoracji. Tak było przez całe życie. Powtarzał: pamiętajcie apostołów, którzy zasnęli w Ogrójcu, a Chrystus zapytał ich później: „dlaczego spaliście, nie mogliście czuwać ze mną jednej godziny?” Chciał niejako w ten sposób wypełnić to, co w Ogrodzie Oliwnym zaniedbali apostołowie.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.