Będę prezydentem, który nie chce dzielić, ale chce łączyć - powiedział podczas przemówienia do narodu Joe Biden, którego amerykańskie media w sobotę ogłosiła zwycięzca wyborów prezydenckich w USA. "Naród dał nam pewne zwycięstwo" - podkreślił.
W pierwszym przemówieniu, w którym uznał się za wyborczego zwycięzcę, Biden akcentował, że otrzymał 74 mln głosów, najwięcej w historii oddanych na mandat prezydenta USA. "Widziałem ogromny wybuch radości, to rodzi szanse i daje nadzieję na lepsze jutro" - mówił przemawiając na tle amerykańskich flag Demokrata.
"Będę prezydentem, który nie chce dzielić, ale chce łączyć, nie widzi stanów czerwonych i niebieskich, ale widzi Stany Zjednoczone. Chcę odbudować kręgosłup tego kraju, czyli klasę średnią" - podkreślał 78-latek.
W wystąpieniu przed Chase Center w Wilmington deklarował, że "to czas na uzdrowienie Ameryki" i mówił że powoła zespół ekspertów do walki z koronawirusem. Apelował o obniżenie temperatury sporu politycznego i przestanie traktowania swoich przeciwników politycznych jako wrogów. Obiecywał stworzenie szerokiej koalicji ludzi o różnym pochodzeniu.
Biden powtarzał swoje kampanijne hasło, że jego celem jest "przywrócenie Ameryce duszy". Mówił o "zjednoczeniu nas w domu" i spowodowaniu, że USA "znów będą szanowane na świecie". "Zawsze wierzyłem, że Amerykę da się opisać jednym słowem - +możliwości+" - oświadczył.
W kontekście senator Kamali Harris, która będzie pierwszą w USA kobietą i osobą o pochodzeniu afroamerykańskim na stanowisku wiceprezydenta mówił: "Nie mówcie mi, że to nie jest możliwe w Stanach Zjednoczonych".
Sympatycy Bidena przed halą Chase Center gromadzili się tłumnie już w piątek wieczór. Nieoficjalnie już w ten dzień - po spływaniu danych z Pensylwanii - redakcje były bliskie ogłoszenia jego wyborczego triumfu. W takim przypadku polityk z Delaware miał w piątek uznać się wygranym w wyścigu o Biały Dom. Doszło do tego dopiero w sobotę.
Na cztery dni po wyborach do przeliczenia pozostało już na tyle mało głosów, że największe amerykańskie telewizje oraz agencja Associated Press zgodnie przyznały Demokracie zwycięstwo w Pensylwanii, która zapewnia 20 głosów elektorskich. Łącznie ma ich już ponad 270, co zapewnia mu prezydenturę.
W USA media tradycyjnie przyznają zwycięstwa wyborcze w poszczególnych stanach jeszcze na podstawie częściowych danych z komisji.
Moment przeniesienia władzy w USA już się rozpoczął. Biden, jako prezydent-elekt, otrzymał dodatkową ochronę od Secret Service. Po grudniowym głosowaniu Kolegium Elektorskiego, co powinno być formalnością, 20 stycznia zostanie zaprzysiężony.
Zwycięstwa swojego wyborczego kontrkandydata nie akceptuje prezydent Donald Trump, który mówi o wyborczych fałszerstwach i którego prawnicy składają pozwy i zapowiadają kolejne. O tym czy obóz Republikanina będzie miał w tych sprawach racje decydować będą sądy. Teoretycznie o sporach końcowo decydować może Sąd Najwyższy.
W piątek Trump nie wystąpił publicznie, na Twitterze pisał że to on jest wygranym wyborów. W kluczowej na ten moment wyborczo Pensylwanii ma do Bidena ponad 45 tys. głosów straty, w Georgii ponad 9, a w Arizonie 19.
Joe Biden ma za sobą 47 lat doświadczenia w polityce. Biały Dom nie jest dla niego obcy - w latach 2009-2017, w czasie dwóch kadencji Baracka Obamy, był wiceprezydentem. Wcześniej przez 36 lat senatorem reprezentującym Delaware.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.