Mężczyźni leżeli w kałużach zmieszanej, ciepłej krwi. Krwią ociekały ściany i meble. – Nigdy tego widoku nie zapomnę – mówi Barbara Jośko, pielęgniarka. 16 grudnia przed 25 laty pracowała jak w szalonym transie, żeby przynajmniej zatamować krew, która tryskała z przestrzelonych ciał górników z kopalni „Wujek”.
Zemsta za opór
Zomowcy także po akcji zachowywali się czasem jak zwierzęta. Prawdopodobnie wywlekli też z karetki 22-letniego Janka Stawisińskiego, który dostał postrzał w głowę. Bo skąd na ciele chłopaka wzięło się tak wiele siniaków? Janek pozostał nieprzytomny i zmarł w szpitalu półtora miesiąca później.
Kopalniane pielęgniarki wracały wieczorem do domów w potwornie skrwawionych fartuchach. Za jedną z nich milicjanci wystrzeliwali petardy, musiała uskoczyć do najbliższego bloku. Wychodzących Basię Jośko i jej męża górnika zomowcy oświetlili reflektorami.
– Poprosiłam żołnierzy, żeby nam pomogli, bo my też udzieliliśmy pomocy ich czołgiście, który zatruł się spalinami. No i pomogli. Odprowadzili nas do domu dwaj żołnierze z karabinami – wspomina.
Jednak kilka dni później Basia szła na weekendowy dyżur na kopalnię. Niosła koszyk z jedzeniem i małym odbiornikiem radiowym. Ulicę zagradzał posterunek milicyjny. – Gdzie? – zapytał milicjant.
– Do pracy – odpowiedziała Basia. – Przepustka! – zażądał mundurowy. Pielęgniarka podała mu przepustkę i dowód. Przyznała, że pracuje w punkcie opatrunkowym. – Była tam w czasie akcji? – warknął milicjant. – Byłam – powiedziała.
– I jak mnie wtedy zapakowali do auta! Ruszyli pełnym gazem uliczkami naszej dzielnicy, Brynowa. Po drodze cały czas się na mnie darli – wspomina dziś pani Barbara. O coś pytali, ale przerażona kobieta milczała. W końcu jednak samochód skręcił znów w stronę kopalni i zahamował w pobliżu bramy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.