31-letni Chińczyk wraca do zdrowia w szpitalu w stolicy Kambodży, Phnom Penh, po ucieczce z rąk chińskiego gangu, który przez wiele miesięcy wykorzystywał go jako przymusowego dawcę krwi - informują kambodżańskie i chińskie media.
Pochodzący ze wschodnich Chin mężczyzna, znany tylko pod nazwiskiem Li, miał zostać skuszony atrakcyjną ofertą pracy, a później porwany przez działający w Azji Południowo-Wschodniej chiński gang czerpiący zyski z oszustw i nielegalnego hazardu.
12 lutego Li, któremu kilka dni wcześniej udało się uciec, został przyjęty do szpitala w stolicy Kambodży w stanie krytycznym z powodu utraty dużej ilości krwi - poinformowała chińska ambasada. Według miejscowej prasy mężczyzna był na skraju śmierci z powodu niewydolności narządów.
Gazeta "Beijing Qingnian Bao", której reporter rozmawiał z ofiarą, pisze, że mężczyzna zainteresował się ofertą pracy dla ochroniarzy w południowo-zachodniej części Chin. Autorzy ogłoszenia obiecywali miesięczną pensję w wysokości 5 tys. juanów (ok. 790 USD). Li, który pracował wcześniej jako ochroniarz w Shenzhen i Pekinie, przyjął ofertę zatrudnienia, ale w czerwcu 2021 r. ludzie, którzy zaoferowali mu pracę, porwali go i przewieźli najpierw do Wietnamu, a później statkiem do Sihanoukville na południu Kambodży. Tam miał zostać odsprzedany przez przemytników innej grupie za 18,5 tys. USD.
Jak powiedział Li, siedziba nielegalnej firmy mieściła się w chińskiej dzielnicy. Początkowo poproszono go o telefoniczne wyłudzanie pieniędzy od mieszkańców Chin kontynentalnych. Gdy zaprotestował, został pobity i poddany torturom, a następnie uwięziony pod strażą z siedmioma innymi zakładnikami. Wkrótce potem członkowie gangu zaczęli przymusowo pobierać jego krew. Powiedziano mu, że jest uniwersalnym dawcą, o grupie krwi 0 Rh-, co daje wyższe zyski z jej sprzedaży w internecie. Członkowie gangu grozili, że jeśli nie zgodzi się na bycie dawcą, wytną mu organy na sprzedaż.
Hongkoński dziennik "South China Morning Post", powołując się na chińską prasę, pisze, że przez ponad pół roku co miesiąc pobierano od niego 800 ml krwi, choć normy mówią, że pobierać można 500 ml nie częściej niż co osiem tygodni. Wkrótce ciało 31-latka spuchło, a pielęgniarka, która pobierała mu krew, miała trudności z dostaniem się do żył. Płyn zaczęto więc pobierać z jego głowy. Ostatecznie Li, z pomocą innego Chińczyka, na początku lutego uciekł z rąk oprawców i przedostał się do Phnom Penh. Inna osoba pomogła mu się dostać do szpitala, gdy - jak powiedział - był skrajnie spuchnięty i niemal sparaliżowany.
W mijającym tygodniu chińska ambasada w Kambodży wezwała miejscową policję do priorytetowego potraktowania śledztwa w sprawie gangu, który uwięził Li. Ostrzegła też swoich obywateli przed akceptowaniem wysokopłatnych ofert pracy od firm prowadzących hazard online, z których wiele działa w Kambodży.
W rozmowie z dziennikiem "Chutian Dushi Bao" autor profili w mediach społecznościowych śledzących wymierzoną w Chińczyków przestępczość w tym kraju powiedział, że znęcanie się nad pracującymi na czarno jest w Kambodży powszechne. Często zdarza się rażenie ich prądem, jeśli nie są wystarczająco wydajni, a przymusowe pobieranie krwi to forma skrajnego wykorzystywania pracowników przymusowych i nie jest odosobnionym przypadkiem.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.