Ostatnio moje felietony tyczyły spraw poważnych. Może więc dziś coś lżejszego – a przecie też ważnego…
Kilka dni temu prawie całe do południa dominował hałas spalinowej dmuchawy, takiej ręcznej, jesiennej. Jesiennej – bo do zdmuchiwania opadłych liści. Widok starszego pana, pracownika szkoły, wyposażonego w owo narzędzie do produkcji śladu węglowego wyzwolił w mojej pamięci, filmowej pamięci, inny obraz.
Była jesień, wokół naszego kościoła rosły drzewa – klony, czy lipy? Jesienią było złoto i brązowo. I szeleszcząco. Był niepisany obyczaj grabienia tych liści po różańcu i religii (bo lekcje religii były w salce kościelnej). A było nas całe stado, od chyba trzeciaków do starszych. Ciemno, wesoło, psotnie – zapominało się o liściach (choć robota szła), a różne figle, wygłupy, opowiadane historyjki tworzyły szczególną atmosferę. Ślad węglowy (tego określenia wtedy nie było) też istniał. W kącie muru okalającego kościelny teren paliło się ognisko z owych liści. Ktoś tego pilnował, czasem słowem, czasem komuś przyłożył – krzywdy nie czyniąc – grabiami. No, a potem trzeba było wracać do domu. Młodsi grupkami, starsi to już takimi nieśmiałymi parami (czasem „para” była trzyosobowa). Telewizji nie było, miejscowość była rozległa, niektórzy (niektóre) mieszkali nawet o 2 kilometry od kościoła, a może i więcej. Trzeba było odprowadzić. „Ale śmierdzisz” – mamy witały uczernione dzieci. Ale to było z takim odcieniem uznania, bo wszyscy wiedzieli, że na niedzielę obejście kościoła będzie jak trzeba.
Z tej liściowej tradycji wyrastały czasem akcje zgoła inne i… przypadkowe. Raz była takowa na Boże Ciało. Właściwie w przeddzień. W kościele wszystko gotowe – nadzoruje pani Berta, pomagają inni, także ministranci i kilka dziewczyn. Wikary zaglądnął. Na koniec jeden z ministrantów (14 lat) zwraca się do młodszej (12) koleżanki: „Jedziemy zobaczyć? Co? Nie masz roweru? To wskakuj na rurkę”. Oczywiście, zobaczyć stan przygotowań czterech ołtarzy. Bo wiadomo gdzie który ołtarz, w której stodole rozmontowany czeka na dzisiejszy wieczór. Dzieci to wszystko wiedziały. W trzech punktach szkielet gotowy, reszta raniutko się zrobi. A czwarty ołtarz? „Dziadek umarł jesienią, a młodzi wyjechali potem do Niemiec. Klapa! Ale ołtarza nie wzięli ze sobą”. Pojechali do pustego obejścia, w starym magazynie sklepowym (dobrze że mieli latarkę) cała konstrukcja czekała. „Nie damy z tym rady” – jęknęło dziewczątko. „My nie, ale znajdziemy ludzi”. Obskoczyli tym jednym rowerem kilka domów, jeszcze przed północą szkielet był gotowy, nawet kwiaty pozbierane u różnych sąsiadów. Procesja była jak zawsze, cztery ołtarze, parafianie chyba się dowiedzieli co i jak. Ale ponoć ani proboszcz, ani wikary pojęcia o tej akcji nie mieli. Pewnie tak powinien działać Kościół. Zdania uczonych są podzielone…
Wspomnienia sprzed przeszło sześćdziesięciu lat… Dlaczego warto (a może i trzeba) do nich wracać? Starszym – by im się łza w oku zakręciła. Angażującym się we wspólne, parafialne i nie tylko parafialne sprawy – by wiedzieli, że taka postawa nie wyrasta znikąd. Młodym – by nie patrząc korzyści czy pustej rozrywki, odpoczynek i radość potrafili znaleźć w angażowaniu się w różnorakie dobro. Wierzącym – by byli świadomi, iż w ich otoczeniu jest wielu ludzi szukających i Boga, i sposobności działania dla pożytku wspólnego. Rodzicom i wychowawcom – by nie gasili zapału do wszelakiej dobrej aktywności. Księżom – by nie tyle organizowali coś dla młodzieży, lecz stwarzali okołokościelną przestrzeń pracy, zabawy, bycia razem także na modlitwie. Biskupom – by na nowo zredagowali wizytacyjne schematy i formularze. Odpowiedzialnym za bezpieczeństwo młodych – by oderwanymi od życia przepisami nie nakładali młodości bezsensownych kagańców.
Krótko mówiąc – budowanie Kościoła zaczyna się przy grabieniu liści jesienią i budowaniu ołtarza na Boże Ciało. I na kilka podobnych sposobów. Wszelako tak zaczynając, na tym zakończyć nie wolno. A nawet to „zaczynając” nie może być punktem wyjścia budowania Kościoła. Ten punkt wyjścia jest niewidzialny, choć konieczny i rzeczywisty. Jest nim nie coś, a Ktoś. Ktoś zawsze ten sam. Nie zajmować Jego miejsca, nie przesłaniać, ale i nie negować Jego obecności. Niby proste, ale zawsze był z tym kłopot.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Usługa "Podpisz dokument" przeprowadza użytkownika przez cały proces krok po kroku.
25 lutego od 2011 roku obchodzony jest jako Dzień Sowieckiej Okupacji Gruzji.
Większość członków nielegalnych stowarzyszeń stanowią jednak osoby urodzone po wojnie.