Jedynie wprawne oko wojskowego pilota mogło dostrzec wąski pas zieleni wyrwany gęstej dżungli. Gdy tylko koła małej awionetki dotknęły ziemi, kilkunastu uzbrojonych mężczyzn szczelnym kordonem otoczyło samolot. Gęste, gorące powietrze falowało wokół stojącej w bezruchu maszyny. Szalom Pułkowniku! Welcome to Congo Mr Smith…
Po całym dniu poszukiwań, wykrystalizowały się trzy opcje transportu. Opcja numer jeden, to stojący w gotowości jeep za 800$, opcja numer dwa, to jeep za 400$, ale aktualnie oczekujący w warsztacie na zamówione części i w końcu opcja numer trzy, to ksiądz, który jedzie z Kinszasy do Luebo – wariant non-profit!
Najpierw dopuszczamy do gry tylko wariant trzeci, choć z powodu braku informacji o księdzu, zaczynamy nieśmiało zerkać na dwójkę, która z powodu braku informacji o potrzebnej części, zmusza nas w końcu do zmierzenia się z wariantem numer jeden.
Trzeciego dnia w południe zjawia się dobrze wyglądająca dama w średnim wieku, w towarzystwie grafitowej Toyoty, drobnego męża oraz upchniętych na tylnym siedzeniu trzech kolesi.
Jesteśmy już mocno nadgryzieni trzydniowym błąkaniem się po mieście w poszukiwaniu zimnego piwa, więc chcemy szybko pchnąć akcję do przodu. Po kwadransie negocjacji, wspartych psychotechnikami kota w butach, staje na 450$ plus pomoc przy pchaniu Toyoty, bo biedaczysko ma problem z rozruchem.
Przez pierwsze osiemdziesiąt kilometrów, stosunkowo niezła droga przewrotnie psuje nam humor. Jak można zapłacić taką kasę za pieprzone 180km szerokiej szutrówki! Dzięki bogu, ratunek przychodzi kiedy z głównej drogi skręcamy na północ. Rozkoszujemy się każdą dziurą, wypłuczyną, głębokim laterytowym korytarzem, czy coraz bardziej zarośniętym przejazdem. Do Luebo docieramy wykończeni po jedenastu godzinach! No i o to chodzi – to się nazywa dobrze wydać pieniądze!
Instalujemy się na parafii księdza Edwarda, ale zanim udajemy się na spoczynek negocjujemy jeszcze warunki noclegu, bo 20$ za pokój to lekka przesada. Dodatkowo nasi kierowcy także oczekują finansowego zabezpieczenia noclegu. Generalne zaczynamy się czuć jak dojne krowy, co uważamy za duże przegięcie i szybko korygujemy zasady gry. Kierowcy idą lulać za własną kasę, a my wnioskujemy tylko o jeden pokój. Ksiądz próbuje się opierać, ale kiedy grozimy rozłożeniem namiotu, co bezpowrotnie pogrzebałoby jakikolwiek zarobek, zgadza się ostatecznie na dwa pokoje po 10 dolców.
Zasypiamy z wypiekami na twarzach. Jutro w końcu zobaczymy rzekę!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.