Normy trzymać się trzeba. Do ideału się dorasta. Albo i nie.
Środa, 25 dzień października. W krajowej polityce chyba nieco spokojniej. Harcownicy, owszem, są aktywni, ale generalnie trwa wyczekiwanie; taka cisza przed burzą. Podobna atmosfera rozciąga się nad oboma, z polskiej perspektywy ważniejszymi konfliktami zbrojnymi: na Ukrainie i w Izraelu. I tu, i tu ogień przygasł, ale pojawia się pytanie, co dalej. Wczoraj nadeszła z Nuncjatury Apostolskiej ważna wiadomość: papież Franciszek przyjął rezygnację biskupa sosnowieckiego, a tymczasowym zarządcą diecezji mianował arcybiskupa katowickiego Adriana Galbasa. To dobra wiadomość. Krok w kierunku uzdrowienia sytuacji w diecezji sosnowieckiej. Bo wydarzenia, do których doszło niedawno w Dąbrowie Górniczej nie były pierwszym w tej diecezji w ostatnim dziesięcioleciu poważnym skandalem z problemem homoseksualnym w tle.
Dziś rano zaś nadeszła inna ważna, choć nie takiego kalibru wiadomość: zmarła Wanda Półtawska, znana przede wszystkim jako niezłomna obrończyni życia i osoba promująca teologię ciała Jana Pawła II.
Chciałoby się napisać, że kończy się w ten sposób pewna epoka, ale to chyba nie tak. Ta epoka – widać to z perspektywy czasu – skończyła się w roku 2005. To nie tylko rok śmierci Jana Pawła II. Przypomnijmy, w lutym tego roku zmarła w Coimbrze Łucja dos Santos, przez 85 lat jedyny świadek objawień fatimskich. W sierpniu zaś zabity został założyciel wspólnoty z Taizé, brat Roger Schütz. Tego jednego roku odeszły trzy postaci, które wywarły wielki wpływ na kształt katolicyzmu i szerzej, chrześcijaństwa przełomu tysiącleci. I choć po ich śmierci nie nastąpiło w Kościele jakieś trzęsienie ziemi, a ich styl kontynuowali inni, to chyba właśnie wtedy reprezentowany przez nich sposób myślenia zaczął tracić na znaczeniu, a mocniej zaczęły się ujawniać inne prądy. I te, które chcąc szerszego otwarcia Kościoła na świat robią w nim przeciąg, tak, że powstaje wielkie zamieszanie. I te, które akcentując potrzebę wierności tradycji zamykają wszystkie drzwi i okna sprawiając, że bardziej niż dobrym miejscem do życia staje się on szacownym muzeum.
Wracając do Wandy Półtawskiej i teologii ciała Jana Pawła II... Lata pracy w katechezie, a potem w portalu, którego czytelnicy zadają nam nieraz trudne pytania dotyczące ludzkiej płciowości, spowodowały, że zastanawiam się czasem nad słusznością stawiania w tej kwestii bardzo wysokich wymagań. Pod postulatami teologii ciała podpisuję się obiema rękami. To piękny ideał. Tchnący szlachetnością i afirmacją bezinteresowności, bez której nie ma przecież prawdziwej miłości. Zaczynam się jednak obawiać, że zbyt trudno go zrealizować. Nie tylko w XXI czy XX wieku. Myślę, że podobnie byłoby i dawniej. Mam tu na myśli wskazania dotyczące otwartości małżonków na nowe życie w kontekście ich małżeńskiego pożycia i związanych z tym problemów. To ideał trudny do zrealizowania także dlatego, że to nie kwestia pojedynczego człowieka, ale dwóch osób. Czy w takim razie słusznie robimy stawiając normę (mniej więcej) tam, gdzie ideał? W innych sprawach tej przestrzeni między jednym a drugim jest więcej. Ot, w kwestii przykazania trzeciego, piątego, siódmego...
A piszę o tym, bo zdaję sobie sprawę, że nic tak nie zniechęca do wysiłku, jak ciągła świadomość, że nie jestem w stanie spełnić nawet minimum stawianych wymagań. Dotyczy to także wiary. Jak pisał św. Jan, grzeszący będzie uciekał od światła, żeby swój grzech ukryć. Także przed sobą. Mądra pedagogia pamięta, że często ważniejsze od tego, czy ktoś jakiś grzech popełnił, czy nie, jest w jakim kierunku zmierza; czy widać poprawę. Mam nadzieję, uzasadnioną, że wiedzą to też spowiednicy.
Tak, tchnie to „indywidualizmem rozeznania”. Postulatem, moim zdaniem, z gruntu niewłaściwym. Bo rozeznanie zawsze powinno opierać się na jakichś w miarę jasnych kryteriach, nie na widzimisię rozeznającego. W pełni popieram to, co o obiektywnych normach moralnych pisał święty Jan Paweł II w Veritatis splendor. Tylko po prostu z pokorą i trochę lękiem zastanawiam się nad rozróżnieniem tego, co konieczne, od tego, co jest ideałem. Jak w kwestii ubóstwa: choć chrześcijaństwo ceni „ubogich w duchu”, to nie bycie bogatym jest grzechem, ale kradzież i zamknięcie serca na potrzebujących...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.