O doświadczeniach dziennikarza z Włoch, który na własne oczy zobaczył okropieństwa wojny na Ukrainie.
Włoskiego dziennikarza Giacomo Gambassi poznałem w dniach 19 – 24 lipca 2024 r., kiedy Ukrainę odwiedził kard. Pietro Parolin, watykański sekretarz stanu. Jako dwaj dziennikarze, ja pracujący dla Vatican News, on dla włoskiej katolickiej gazety codziennej Avvenire, towarzyszyliśmy kardynałowi w najważniejszych momentach jego podróży po Ukrainie. Zaraz po jej zakończeniu w środę 24 lipca, Giacomo wsiadł w Kijowie do pociągu i pojechał prosto do Charkowa. Jak się okazało, trafił na jeden z intensywniejszych ataków rakietowych na to miasto, przynajmniej w ostatnim czasie. Jeszcze w Kijowie pomyślałem, że kiedy Giacomo powróci z Charkowa, warto będzie porozmawiać z nim, o jego wojennych wyprawach do Ukrainy – pisze na łamach portalu CREDO o. Mariusz Krawiec SSP.
Mariusz Krawiec, Credo: Od chwili wybuchu pełnoskalowej wojny w lutym 2022 roku, byłeś w Ukrainie już osiem razy. Chyba się nie pomylę w stwierdzeniu, że stałeś się prawdziwym ekspertem od spraw Ukrainy?
Giacomo Gambassi: Będąc już po raz ósmy w Ukrainie, mogę powiedzieć, że mam okazję zaobserwować różne etapy tej wojny, a to pozwoliło mi ją lepiej zrozumieć. I to nie tylko z punktu widzenia strategicznego, ale przede wszystkim z punktu widzenia ludzi, którzy doświadczają jej dramatu. Mam już swoje zdanie na temat rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Obserwuję cierpienia, jakie przeżywa naród ukraiński i widzę cierpienia wielu niewinnych ludzi. Kiedy przyjechałem do Charkowa, przeżyłem zmasowane ataki rakietowe na to miasto. Potem odwiedziłem niektóre wioski w pobliżu Charkowa, które położone są bliżej linii frontu, jak np. Cirkuny i Szestakowe. Spotkałem ludzi, którzy uciekali przed rosyjskimi rakietami. W Charkowie zobaczyłem bohaterskie miasto, które trwa i które się broni. Miasto w którym nadzieja i cierpienie wzajemnie się przeplatają. W niektórych jego rejonach odbudowuje się budynki, które zostały zniszczone. Tam gdzie jest to możliwe, ludzie powracają do swoich domów. Ale widziałem także ruiny, których prawdopodobnie nie można już odbudować. To wszystko robi ogromne wrażenie.
Jako zachodni dziennikarz, piszący o wojnie na Ukrainie, masz na pewno przesłanie, które chcesz, aby usłyszeli ludzie we Włoszech i w innych krajach
- Najważniejsze jest to, aby świat nie zapominał o Ukrainie. Powinniśmy być solidarni z Ukrainą i na ile to możliwe, pomagać jej. Niestety wojna w Ukrainie trwa już na tyle długo, że mówi się o niej co raz mniej. Ludzie na świecie stają co raz mniej wrażliwi na to, co u was się dzieje. Ukraina cały czas potrzebuje międzynarodowego wsparcia i ludzkiej solidarności. Dlatego też przyjeżdżam do was, kiedy jest to tylko możliwe, i staram się przypominać moim rodakom, że wojna w waszym kraju trwa i wiele osób cierpi z jej powodu. We Włoszech mówi się, że oddychamy piaskiem Sahary. Chciałbym, abyśmy także oddychali tym, co dzieje się w Ukrainie. Już w tej chwili przygotowuję się do kolejnej, dłuższej tym razem podróży, która mam nadzieję dojdzie do skutku w październiku.
Jak to się stało, że zostałeś korespondentem wojennym Avvenire, jednej z największych codziennych gazet katolickich na świecie?
- To był przypadek, chociaż niektórzy mówią, że w życiu nie ma przypadków. Do chwili wybuchu wojny byłem dziennikarzem zajmującym się tematyką religijną w naszej gazecie. Gdy w 2022 roku Rosja zaatakowała wasz kraj, zacząłem śledzić rozwój wypadków i pisać o Ukrainie. Potem pojawiła się możliwość wyjazdu. To był ten pierwszy raz. Potem były kolejne podróże. I tak trwa to, aż do tej pory. Wyjazdy na Ukrainę trwają zazwyczaj kilka tygodni. Teraz byłem w Charkowie zaledwie jeden tydzień. To trochę mało. Wojna to rzeczywistość dynamiczna. Nie wszystkie zaplanowane wcześniej miejsca mogę tak od razu odwiedzić. Nieraz muszę przeczekać atak rakietowy i do jakieś miejscowości mogę udać się dopiero, gdy pozwolą mi na to władze wojskowe. To wymaga cierpliwości i czasu.
Z każdej wizyty przywozisz na pewno pewne wydarzenia, twarze osób, o których trudno Ci zapomnieć. Czy i tym razem tak było?
- W szpitalu w Charkowie spotkałem 14-letniego chłopca, który stracił nogę. Pochodził z jednej z wiosek znajdujących się w pobliżu miasta. Rosjanie ją zajęli, później się wycofali. Niestety zostawili bardzo dużo min. Chłopiec ten poszedł wraz z tatą zobaczyć ich częściowo zniszczony dom. Chcieli z niego zabrać coś, co można było jeszcze uratować. Koło domu wszedł na minę i stracił nogę. To naprawdę smutny widok, patrzeć na czternastoletniego chłopca, który nie ma nogi. Będę długo go pamiętał.
o. Mariusz Krawiec SSP., CREDO
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.
Raport objął przypadki 79 kobiet i dziewcząt, w tym w wieku zaledwie siedmiu lat.