Waldemar Piasecki: Ameryka w ciągu miesiąca zmieniła się radykalnie. Joe Biden ostatecznie zrezygnował z kandydowania o prezydencką reelekcję, a demokraci wybrali w jego miejsce Kamalę Harris. Zyskała nadspodziewanie duże poparcie, mimo że nie ma dużego dorobku politycznego. Co o tym decyduje? Czy jest przede wszystkim produktem kreacji wizerunkowej?
Prof. Alexander Motyl: Są w historii niespodziewane zwroty akcji, które wynoszą do czołowej roli ludzi wcześniej nie podejrzewanych, że mogą dorównać liderom, u których boku stali. Tworzy ich dopiero sytuacja.
Nieco historii. Prezydent Franklin Delano Roosevelt ma otwierać 25 kwietnia 1945 roku konferencję założycielską ONZ. Lekarze sugerują odpoczynek przed tym wydarzeniem. 11 kwietnia jedzie do letniej rezydencji w Warm Springs w stanie Georgia. Ma zbierać siły i przygotowywać swoje przemówienie. Udaje się również w to miejsce długoletnia sympatia prezydenta Lucy Mercer, których związek jest tajemnicą poliszynela i przyczyną faktycznej separacji z małżonka Eleonorą Roosevelt. 12 kwietnia o pierwszej po południu prezydent dostaje ostrego bólu głowy i traci przytomność. Lekarzom nie udaje sie go uratować. Rozległy wylew krwi do mózgu. Szybko pojawaią się wiadomość, że Mercer nie była z Rooseveltem sam na sam, a towarzyszyć miała im malarka Elizabeth Shoumatoff, rosyjska emigrantka. Prezydent miał pozować jej do portretu, kiedy przyszedł atak.
Po nagłej śmierci Roosevelta jego miejsce zajął wiceprezydent Harry Truman. Z zawodu agent ubezpieczeniowy powszechnie uważany za polityka bez wyrazistej osobowości. Nie dawano mu najmniejszych szans na kontynuowanie stylu przywództwa Roosevelta. Historia pokazała, że Truman przerósł oczekiwania i okazał się dobrym gospodarzem Stanów Zjednoczonych oraz zdecydowanym wojownikiem z ekspansywną zarazą komunistyczną i konsolidatorem świata zachodniego w tej walce, m.in. poprzez powołanie do życia NATO.
Teraz do analogii. 27 czerwca br., debata telewizyjna Joe Bidena z Donaldem Trumpem stała się politycznym "zawałem" prezydenta. Doprowadziła ostatecznie do jego rezygnacji z walki o reelekcję. Na scenie pojawiła się jako kontynuatorka wiceprezydentka Kamala Harris. Podobnie jak Truman, postać bez szczególnego politycznego oblicza. Uważana za ousiderkę w wyścigu prezydenckim. Szybko jednak okazała się mądra, elokwentna i otwarta, co stanowi doskonały kontrast w stosunku do Donalda Trumpa. To uczyniło ją kimś więcej niż tylko "nie-Bidenem". To czyni ją dobrą alternatywą dla Trumpa.
Czy Pana zdaniem był ktoś inny, kto tak samo skutecznie mógł zastąpić Bidena? Kto?
- W praktyce, w tym czasie – nie. Tylko ona była obecna w mediach i przykuwała uwagę Amerykanów. Poza tym w dość logicznej narracji, jako wiceprezydent zasłużyła na to, by zostać następczynią Bidena. Ta decyzja była barzdo dobrze rozegrana i przedłożona społeczeństwu.
Co predestynuje Kamalę Harris do zasiadania w Białym Domu? Czy nie jest to pewnego rodzaju historyczny rewanż za to co spotkało Hillary Clinton? Ona miała być pierwszą kobietą w Białym Domu, zebrała ogólnie 2,5 miliona więcej głosów niż Trump, ale to on został prezydentem. Czy teraz Amerykanie będą chcieli w pewnym sensie naprawić błąd z 2016 roku?
- Bycie kobietą, Afroamerykanką i Hinduską ogromnie pomaga Kamali Harris. Wybór byłoby też oczywistym rewanżem za porażkę Hillary Clinton. Ale byłby to także historyczny moment, gdyby kobieta o odmiennym kolorze skóry została prezydentem. Moment podwójnie znaczący, bo jeszcze niedawno potoczna narracja amerykańska była taka, że prezydentem kraju nie może być ani kobieta, ani Afroamerykanin. Ten drugi stereotyp padł wraz z wyborem Barracka Obamy. Pora na obalenie drugiego.
Z kolei Trump, który bardzo zyskał po zamachu w Butler, zaczyna w sondażach wyraźnie tracić do Harris, mimo że wydawało się, że jest w stanie łatwo z nią wygrać. Dlaczego tak się dzieje?
- Kampania Trumpa przedstawiała go jako energiczną alternatywę dla "śpiącego Joe". Myśleli, że łatwo z tym dojadą dojadą do końca kampanii. Nie byli przygotowani na Harris i nadal nie do końca wiedzą, jak sobie z nią poradzić.
Co jest główną wadą Trumpa, która może decydować o jego przegranej? Czy nie jest tak, że głównym wrogiem Trumpa jest... sam Trump? Jego nieobliczalność zdaje się już przeszkadzać samym republikanom?
- Pełna zgoda! Trump jest swoim największym wrogiem. Jest negatywny, arogancki i apodyktyczny, jest narcystyczny i pozbawiony poczucia humoru. Harris natomiast jest pozytywna, miła i komunikatywna. I to podoba się wielu Amerykanom.
Znany jest już ostatecznie termin pierwszej debaty telewizyjnej Harris-Trump w stacji ABC, ustalonej na 10 września. Jak ona będzie wyglądać? Jakie argumenty padną z obu stron?
- Prawdopodobnie będzie to bardzo nieprzyjemne, ponieważ obie strony, a zwłaszcza Trump, dokonają osobistych ataków. Trump przedstawi Harris jako hiperliberalnego i łagodnego w kwestii imigracji i przestępczości; będzie argumentować, że jest ono nieodpowiedzialna i nie potrafi sprostać wyzwaniom stojącym przed USA. Harris zapewne prezentować będzie rywala jako antyfeministycznego homofoba, człowiek obojętnego na los ciężko pracujących, potrafiącego najlepiej zadbać o siebie samego.
Co piąty Amerykanin jest katolikiem. Dopiero drugim katolickim prezydentem był Joe Biden. Czy myśli Pan, że Kamala Harris wskazana na następczynię przez Bidena może uzyskać wsparcie wyborcze amerykańskich katolików? Z Trumpem różni ją niemal wszystko w kwestiach praw reprodukcyjnych kobiet i aborcji...
- Katolicy w USA są znacznie bardziej liberalni niż katolicy gdziekolwiek indziej. Dotyczy to także amerykańskiego duchowieństwa. Amerykański katolicyzm to nie jest polski katolicyzm, czy katolicyzm irlandzki. Stanowisko Kamali Harris w sprawie aborcji, reprodukcji w tym in vitro nie będzie stanowić problemu dla trzech na czterech katolików idących głosować.
Inną kwestią jest polityka „moneteryzacji” wsparcia USA dla NATO tak preferowana przez Trumpa i bezwarunkowe domaganie się nakładów 2 proc. produktu krajowego brutto na wojsko niezależnie od wielkości i zamożności państwa członkowskiego oraz liczebności armii. Przecież 2 proc. budżetu Niemiec w przeliczeniu na jednego mieszkańca czy jednego żołnierza to kilka razy więcej w liczbach bezwzględnych niż 2 proc. budżetu Rumunii czy Bułgarii w takim samym przeliczeniu. Ameryka wydaje 3.4 proc. PKB co daje na mieszkańca 2220 dolarów. Najwięcej w NATO. Druga jest Norwegia z 1340 dolarami na głowę, ale wydaje „tylko” 1.66 proc. Polska wydaje 3.9 proc., ale to zaledwie 657 dolarów na mieszkańca, co daje dziesiąte miejsce. Czy jednakowe kryterium procentowe dla każdego członka NATO ma sens i jest sprawiedliwe? Czym zmuszanie Norwegów na siłę do przekroczenia dwóch procent jest uzasadnione? Jaka wizja za tym stoi? Bo na pewno nie realne względy obronności. Czy Harris nie powinna zająć się zmianą algorytmu partycypacji w potęgę NATO?
- Bardzo dobrze rozumiem ten problem. Ale pamiętam też, jak trudno było przekonać kraje NATO do jednomyślnej zgody na 2 proc. Gdyby wkład każdego kraju miał być negocjowany oddzielnie, NATO nigdy nie osiągnęłoby żadnego porozumienia. Lepsze jest więc mniejsze zło.
Polem kontrowersji programu Trumpa i Harris jest sprawiedliwość społeczna. W Ameryce postępuje szybko rozwarstwienie społeczne. Rośnie szybko liczba miliarderów i równie szybko liczba ledwie wiążących koniec z końcem. Różnica między obojgiem kandydatów polega na skali zakładanych regulacji podatkowych. Mówiąc prosto, ile powinni płacić do fiskusa najbogatsi, a ile najbiedniejsi. Harris oskarża Trumpa, że chce zadbać tylko o bogaczy, a on przeciwniczkę, że dąży do podatkowej „komunistycznej daniny” bogatych na biednych Czy ten aspekt może wpłynąć na wynik wyborów?
- Stawki podatkowe są zbyt zagmatwane, aby przeciętny Amerykanin mógł je śledzić i je stale analizować. Panuje jednak oczywiste i powszechne przekonanie, że bogaci powinni płacić wyższe podatki. Ale nie to będzie sprawą rozstrzygającą. Ważniejszy będzie amerykański charakter i tożsamość, podobnie jak uchodźcy i przestępczość.
Kolejnym punktem niezgody jest skala świadczeń socjalnych, w tym przede wszystkim finansowania programów opieki zdrowotnej Medicare i Medicaide ogromnie ułatwiających dostępność leczniczą coraz większym rzeszom Amerykanów, głównie niezamożnych. Trump uważa to za kosztowne marnotrawstwo, Harris – wręcz przeciwnie.
- Stanowisko Harrisa będzie bardziej atrakcyjne dla wyborców, ponieważ wszyscy martwią się o zabezpieczenie społeczne, koszty opieki zdrowotnej oraz zabezpieczenie na starość. Tylko niewielki margines społeczeństwa jest tak zabezpieczony, żeby się tym w ogóle nie interesować. Solidaryzm społeczny to jeden z fundamentów Ameryki. Kto go podważa nie może liczyć na sukces.
Budzi emocje także podejście do kwestii nielegalnej imigracji, zwłaszcza poprzez granicę z Meksykiem. Trump jest zwolennikiem ostrego i restrykcyjnego kursu uznając migrantów za element kryminalny dążący do zniszczenia kraju. Harris – szukania realistycznych rozwiązań kompromisowych. Gdyby nagle Ameryka pozbyła się kilkudziesięciu milionów nielegalnych migrantów, zapewne kryzys dotknąłby wielu dziedzin gospodarki (np. rolnictwa) gdzie pracują za niskie wynagrodzenie, nie do zaakceptowania przez ogromną większość Amerykanów. Jak te różnice mogą wpływać na wynik wyborczy?
- Stanowisko Trumpa może przyciągać więcej wyborców, podobnie jak ma to miejsce w wielu krajach Europy. Łatwo jest demagogicznie winić Harris za niekontrolowaną imigrację i przestępczość, co właśnie robi Trump. Rzeczywistość jest taka, że imigracja jest naprawdę ogromnym problemem i Demokraci muszą znaleźć rozwiązanie problemu. Stanowisko Trumpa jest nierealistyczne, niehumanitarne czy nawet rasistowskie, ale atrakcyjnie populistyczne.
Niezwykle ważne wydaje się także generalne postrzeganie roli Ameryki w świecie. Upraszczając nieco, dla Trumpa misja przewodzenia w świecie wartości demokratycznych i wolnorynkowych oraz zapewniania globalnego bezpieczeństwa jest kosztowną fanaberią, na którą Ameryki nie jest stać, bo koszty tego są coraz większe, a korzyści iluzoryczne. Dla Harris, wybór opcji izolacjonizmu, zagrożenia rezygnacją ze światowego przywództwa i pomocy oraz wystawiania za nie słonych rachunków potencjalnym potrzebującym wsparcia jest nie tylko zaprzeczaniem tradycyjnym wartościom amerykańskim, ale także generowaniem zagrożeń dla Ameryki. Przykładem może być wojna na Ukrainie prowadzona przez putinowską Rosję. Czy naprawdę Ameryka byłaby gotwa porzucić świat? Czy taka opcja zyskać może poparcie w wyborach prezydenckich?
- Izolacjonizm jest skutecznym sposobem na zdobycie głosów, ale całkowicie nierealistyczną polityką zagraniczną. Stany Zjednoczone są zbyt mocno zaangażowane w sprawy całego świata. Wycofanie się jest niemożliwe ze względu na pryncypia wartości amerykańskich, jak i praktyczne względy polityczne. W końcu Trump, gdy był prezydentem prowadził aktywną politykę zagraniczną.
Na ile prawdziwa jest teza, że Trump umie radzić sobie w świecie, a Harris nie ma takiego doświadczenia?
- Trump, jako prezydent prowadził politykę zagraniczną, choć z różnymi i wątpliwymi rezultatami. Harris, jako wiceprezydent, była oczywiście zaangażowana w kształtowanie polityki zagranicznej, choć można dyskutować na ile. Ale doświadczenie w polityce zagranicznej nie motywuje większości wyborców. Dotyczy to wyłącznie elit politycznych.
Oczywiście wybory prezydenckie mają swą dużą dynamikę. Kto Pana zdaniem głosowałby dziś na Trumpa, a kto na Harris? Jakie grupy społeczne i etniczne? Na ile takie podziały mogą być stałe, a co może przeważyć w ostatecznym rachunku?
- Młodzi ludzie, liberałowie, mieszkańcy miast, klasa średnia, ludzie kultury i artyście, a także Afroamerykanie oraz generalnie kobiety pewnie będą skłaniać się ku Kamali Harris. Trump przyciągnie konserwatywne środowiska religijne i konserwatywnych białych mężczyzn, a także prowincjonalne środowiska o niższym wykształceniu. Ktokolwiek wygra, wygra w ostrej walce i z niewielką przewagą.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Waldemar Piasecki (KAI Nowy Jork)
Prof. Alexander J. Motyl jest jednym z najwybitniejszych amerykańskich politologów, sowietologów i specjalistów od tematyki ukraińskiej. Zajmuje się ponadto zagadnieniami nacjonalizmu, rewolucji i imperiów. Jest jednym z najbardziej znanych Amerykanów pochodzenia ukraińskiego. Urodził się w Nowym Jorku w pochodzącej ze Lwowa rodzinie ukraińskiej, której udało się wydostać ze Związku Sowieckiego. Ukończył elitarną jezuicką Regis Heigh School na Manhattanie i studia historyczne w Columbia University (1975) i tam też się doktoryzował z nauk politycznych (1984). Wykładał na uniwersytetach Columbia, Lehigh i Harvardzie, a obecnie jest profesorem nauk politycznych na Rutgers University w Newarku. Jest autorem wielu książek oraz poetą i artystą malarzem.