Zbyt popkulturowo, w tych moich felietonach. Ale może „taki mamy klimat”?
O tym, że z homo sapiens robi się ostatnio homo gapięs (gapiący się nieustannie w coraz większą ilość ekranów i ekraników), pisałem i przed tygodniem, i kilka tygodni temu. I oczywiście, niemal w każdej wolnej chwili, też wciąż się w nie gapię. I czasem coś ciekawego nawet wygapię, gdy z braku nowości wciąż nadrabiam (niekończące się!!!) zaległości. Tym razem upolowałem przynajmniej coś „duchowego”. Mowa o filmie „Gdybym tylko tu był” w reżyserii Zacha Braffa.
Braff, znany początkowo z roli w serialiku „Hoży doktorzy”, zaskoczył filmowy świat w 2004 roku, kręcąc słynny i kultowy „Powrót do Garden State” (Oscarów nie było, ale film – całkiem słusznie - nazwano „Absolwentem” młodego pokolenia). Dekadę później powstał wspomniany już film „Gdybym tylko tu był”. Obraz o tym, jak to co pop, miesza się, przenika, konkuruje i walczy z tym, co duchowe.
Główny bohater (Aidan - grany oczywiście przez Braffa), jest próbującym przebić się i zaistnieć aktorem, któremu w głowie głównie „Gwiezdne Wojny”, choć przecież ma już i żonę, i dzieci, i chyba najwyższy czas wydorośleć. Zrobić coś ze swoją tożsamością religijną. Zmierzyć się z Transcendencją, śmiertelnością – zwłaszcza, że ojciec bohatera - głęboko wierzący Żyd - jest w coraz cięższym stanie i najprawdopodobniej niebawem umrze.
Aidan niby też jest Żydem, niby dzieci posyła do szkoły wyznaniowej, ale w sumie tylko dlatego, że płaci za nią ojciec. Gdy pieniądze trzeba będzie przeznaczyć na jego leczenie, dzieciaki przestaną do niej uczęszczać. Córka się załamie (planowała przecież zgolić włosy, założyć perukę i zostać ortodoksyjną Żydówką), synek - wręcz przeciwnie. Nareszcie będzie miał więcej luzu i czasu na kreskówki, seriale i gry komputerowe.
Co na to wszystko Aidan? A może inaczej: co na to wszystko każdy z nas? Bo przecież przed mniej, czy bardziej podobnymi dylematami, także coraz częściej stajemy. My, nasi bliscy, znajomi. Jedni już zlaicyzowani, inni, wciąż trwający przy dotychczasowej duchowości/religijności. Jeszcze inni – szukający.
Nowej formy? Formuły? A może w tym, co pop, co niby takie nowe, kuszące, pstrokate i światowe, nagle objawi się coś, co przypomni o tym, co stare, dobre, sakralne i duchowe?
Czegoś takiego doświadczy główny bohater „Gdybym tylko tu był”. Czegoś takiego doświadczyłem sam. Nie raz (ileż to już postaci z filmów, czy opowiadań science-fiction ni stąd, ni zowąd przypominało mi o Maryi, czy Ojcach Pustyni i zaraz potem sięgałem po zupełnie inne teksty kultury, niż te z gatunku sci-fi).
Bo też, jak dobrze wiemy, „Duch wieje, kędy chce”. A homo sapiens, jaki by tam nie był z niego gapa lub gapięs, prędzej czy później uświadamia sobie, że jest z niego także homo religiosus. Jestem o tym absolutnie przekonany.
*
A na dobry początek tygodnia piosenka - oczywiście z filmu „Gdybym tylko tu był”:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ujawnił to specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy Keith Kellogg.
Rządząca partia PAS zdecydowanie prowadzi po przeliczeniu ponad 99 proc. głosów.
FBI prowadzi śledztwo, traktując incydent jako "akt przemocy ukierunkowanej".
Zapowiedział to sam papież w krótkim pozdrowieniu przed modlitwą „Anioł Pański”.