Z o. Maciejem Jaworskim OCD, misjonarzem w Rwandzie, autorem książki "Spojrzenie z serca Afryki" rozmawia Beata Zajączkowska.
„Podczas modlitwy weszły bojówki żądając wydania tych, którzy należeli do plemienia Tutsi. Reszta powiedziała: «Bierzecie albo nas wszystkich albo nikogo. Nie jesteśmy ani Hutu, ani Tutsi, jesteśmy chrześcijanami, braćmi». I wszyscy zostali zamordowani. To byli ludzie świeccy” – 15 lat temu, podczas oktawy Zmartwychwstania, w Rwandzie doszło do dramatu ludobójstwa. W tym mrocznym czasie nie zabrakło heroicznych świadectw wiary. Zebrał je w książce „Spojrzenie z serca Afryki” o. Maciej Jaworski, karmelita bosy. Beata Zajączkowska rozmawiała z autorem, misjonarzem w Rwandzie. Jak powinniśmy patrzeć na Rwandę? W spojrzeniu na ten kraj, jego historię, ludzi, Kościół jest wiele stereotypów. Jak my, Europejczycy, możemy odkrywać ten kraj? M. Jaworski OCD: Spojrzenie na Kościół w Rwandzie powinno być takie jak na każdy inny, gdzie z jednej strony jest radość, a z drugiej – ból. Jest to Kościół kolorowy, nie tylko czarno-biały. Stara się on podnosić nie tylko siebie, ale i innych. Myślę, że powinniśmy patrzeć na tutejszy Kościół jako na pewien wspólny wysiłek wyjścia z bólu wojennego, żeby nie pozwolić w nim się zamknąć. Pierwszy doświadczeniem Rwandy była dla Ojca praktyka tutaj jeszcze przed święceniami kapłańskimi. Po okresie pracy duszpasterskiej w Polsce powrócił Ojciec tutaj po święceniach. W tym czasie, kiedy Ojca tu nie było, jak Rwanda się zmieniła? - Po sześciu latach, które spędziłem w Polsce, widać tu mniej ruin, a wiele domów odbudowanych. Gdy jeździliśmy po Rwandzie w 2000 r., było jeszcze dużo takich miejsc, które starsi współbracia wskazywali nam, mówiąc: Tam był dom naszych przyjaciół czy znajomych. Wiele było zarośniętych trawą placów. Teraz widać dużą pozytywną zmianę. Mniej jest kościołów spalonych, chociaż nadal się to zdarza. Na świątyniach w naszej diecezji widać nowe dachy. Katedrę pokryto nową blachą, a pamiętam, jak w 2000 r. na dachu rosły drzewka. Od strony materialnej zatem jest duży postęp. Jest on mniejszy z kolei, jeśli chodzi o spadek napięcia w społeczeństwie związanego z konsekwencjami ludobójstwa. W naszym środowisku zakonnym również widać dużą zmianę, ponieważ na nowo otwarto nowicjaty. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku dużo zgromadzeń je zamknęło i nie przyjmowało kandydatów, bo po wojnie i ludobójstwie rany były jeszcze za świeże. Pod względem formacyjnym szczególnie zgromadzenia zakonne wkładają potężny wysiłek, by pomagać młodym, przychodzącym z „bagażem” cierpienia. Jest bardzo bogaty program formacyjny: od strony psychologicznej, duchowej, życiowej. Jest dużo propozycji pomocy dla tych młodych ludzi. Wielu ludzi w Rwandzie mówi, iż ludobójstwo było konsekwencją tego, że dla Rwandyjczyka najpierw liczy się plemię, a potem religia. W pierwszej kolejności jestem Hutu, Tutsi czy Pigmejem, a dopiero potem chrześcijaninem. Tymczasem z rekolekcji, formacji korzystają jedni, drudzy i trzeci. Czy rzeczywiście przynależność plemienna wciąż dzieli, czy chrześcijaństwo nadal jest na drugim miejscu? - Mnie osobiście trudno zgodzić się z tą opinią, choć jest dużo dowodów na to, że często to właśnie plemię jest pierwsze. Jednak nie można tak podsumować Rwandyjczyków. Jest wielu ludzi wkładających potężny wysiłek duchowy, by przekroczyć kategorię plemienną. Znam np. dziewczynę o imieniu Natasza. Jest młoda, dobrze wykształcona, po studiach z psychologii i pedagogiki. Mogłaby zarabiać duże pieniądze i robić karierę, bo jest z odpowiedniego plemienia, ale nie chce. Jest świecką osobą konsekrowaną we Wspólnocie Emmanuel, świadomie oddaje swoje życie Chrystusowi, żeby nie tworzyć podziałów, ale szukać ludzi. Ona pracuje akurat wśród dzieci chorych na AIDS i do głowy by jej nie przyszło, aby pytać: Z którego jesteś plemienia? Gdybym jej coś takiego zasugerował, poczułaby się obrażona – tak jest czysta w swoim sercu. Często przychodzi do naszego domu rekolekcyjnego na nocne czuwania, które organizujemy w krypcie pod kaplicą Najświętszego Sakramentu w nocy z piątku na sobotę od godz. 20 do 6 rano. Kiedyś zapytałem ją, czy nie jest już zmęczona, pracując z dziećmi chorymi na AIDS, które za kilka lat umrą. A ona mówi: „Tak, jestem zmęczona, ale gdybym nie miała tej adoracji, gdybym nie miała dni skupienia, to może rzeczywiście straciłabym nadzieję. Moja nadzieja jest zmęczona, ale chcę dawać tym ludziom Chrystusa, świadectwo, że nie są opuszczeni”. I ona absolutnie nie pomyślałaby nigdy o plemieniu. Kolejny przykład to kobieta po pięćdziesiątce, ma na imię Eugénie. Jest świetnie wykształcona. Przez 30 lat mieszkała w Europie, dokąd uciekła w 1973 r. Wróciła tutaj w 2003 r., dokładnie po trzydziestu latach. Podczas wojny straciła matkę, brata i całą dalszą rodzinę. Wróciła, aby być małym zaczynem jedności. Tworzy sierociniec dla opuszczonej młodzieży, także dla ofiar ludobójstwa. I ona też mówi, że nie przyszłoby jej do głowy, żeby dzielić: oni – my, Hutu – Tutsi. Ta kobieta przekroczyła już tę barierę, bo zamknięcie się w swoim plemieniu jest wielkim ograniczeniem. Są ludzie, którzy wychodzą ponad to i są wolni. Dlatego bałbym się powiedzieć, że przynależność plemienna przewyższa wiarę. Głęboka wiara przekracza plemię, a tam, gdzie wiara jest płytka, człowiek daje się zamknąć. Kolejny przykład: pewien młody chłopak był w seminarium. Opuścił je nie dlatego, że miał problemy – mógł spokojnie kontynuować formację. Ale mówił, że poczuł głęboki apel, Boże wezwanie do tego, by poświęcić się najbiedniejszym. Mówił, że jako księdzu trudno by mu było poświęcić całe życie tym najmniejszym, a chciał pracować wśród całkiem zapomnianych. Wystąpił więc z seminarium, założył młodą wspólnotę braci, którzy chcą pracować wśród Pigmejów. Są oni opuszczeni, być może sami też się marginalizują z powodów kulturowych. Człowiek, który mógłby być kapłanem, tzn. mieć również dosyć znaczącą pozycję w społeczeństwie, jednak nie chciał. Czuł się posłany do tych „najmniejszych”, a nie jest Pigmejem. Przychodzi często do naszego ogrodu czytać Słowo Boże. Jednego razu powiedział mi: Pod tym bananowcem dostałem to „światło”, tu odkryłem Słowo Boże, wzywające mnie do „najmniejszych”. Czasami, jak się człowiek zastanawia nad tymi dużymi tajemnicami, to, choć nie wiadomo kiedy i jak, Słowo Boże przychodzi, dotyka, podnosi, powołuje, znajdzie człowieka gdzieś „między bananami”. Głęboka wiara przekracza narodowość, przekracza bariery plemienne.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.