„Finnegans Wake” James’a Joyca ukazuje się dzisiaj w całości po polsku jako „Finneganów tren”
O czym to jest?
Sam Joyce nad książką pracował blisko siedemnaście lat. Mówi się, że jak „Ulisses” jest dniem, tak „Tren Finneganów” jest nocą człowieka, zapisem jego majaków, snów. Joyce uważał, że jego dzieło może zrozumieć każdy, jeśli tylko poprawnie i głośno je przeczyta. Ale o czym jest książka... tego nie wie nawet Bartnicki, któremu odebrała 10 lat. Mówi, że wiedział, co było w jednej linijce na konkretnej stronie, ale o czym jest całość???
Inspiracją do napisania książki miała być irlandzka ballada o Tomie Finneganie. Ów jegomość bardzo lubił wypić. Któregoś dnia w stanie upojenia alkoholowego wszedł na drabinę, spadł i stracił przytomność. Wszyscy myśleli, że umarł. Wyprawiono tradycyjną irlandzką stypę przy zwłokach Finnegana, a kiedy oblano go whiskey, obudził się. Joyce już w tytule stosuje grę słów. Usuwa apostrof i się zaczyna... Zamiast „Przebudzenia Finnegana” mamy tytuł „Finneganów tren ” – jak przełożył to Bartnicki.
Wieża Babel
Książka Joyce’a jest jednym z najambitniejszych przedsięwzięć literackich dwudziestego wieku. Szczątki fabuły opowiadają o perypetiach małżeństwa Finneganów. Być może o ich życiu erotycznym. Joyce nie mógł o tym pisać wprost, więc stworzył specjalny kod. To jest jednak tylko jedna z hipotez. Badacze twierdzą, że Joyce chciał poprzez to dzieło wedrzeć się na Biblijną Wieżę Babel. Krzysztof Bartnicki, tłumacząc książkę, miał nadzieję, że wejdzie na nią po śladach Joyce’a. Jednak, jak ubolewa, zawiódł się. Chociaż Joyce był poliglotą i geniuszem językowym, to jednak jego wiedza często jest przypadkowa.
Nie zmienia to jednak faktu, że jest fenomenem. Autor dekonstruuje wszystko, co do tej pory miało jakąś wartość w literaturze – język, fabułę, czas akcji. Pierwsze i ostatnie zdanie książki są podobne. Jest ona podobna do węża, który zjada własny ogon. Wszystko w niej się zlewa, przelewa, przenika. Strumień świadomości testowany w „Ulissesie” tutaj jest doprowadzony do perfekcji. Stanisław Lem miał powiedzieć, że żeby sensownie wydać Joyce’a, trzeba by do niego dołączyć ciężarówkę przypisów. Tego samego zdania jest tłumacz Krzysztof Bartnicki. Jego zdaniem sam tekst „Finneganów trenu” bez przypisów jest „nieskuteczny”. Lektura tej książki wymaga bowiem od czytelnika pracy deszyfratora tego dziwacznego dzieła. Być może, żeby naprawdę tę książkę przeczytać, trzeba by poświęcić jej tyle czasu, ile poświęcił tłumacz.
Krzysztof Bartnicki pochodzi z Opola, mieszka w Mysłowicach. Studiował anglistykę we Wrocławiu. Był współzałożycielem Związku Ślązaków. Publikował w Esensji, Ha!arcie, Nowej Fantastyce, Portrecie, Przekładańcu, Red. i innych. Jest autorem/współautorem kilkunastu słowników. Dokonane przez Bartnickiego tłumaczenie „Finneganów trenu” jest jednym z niewielu całościowych przekładów Joyce'owskiego arcydzieła (po francuskim, włoskim, niemieckim, holenderskim, hiszpańskim, portugalskim, japońskim i koreańskim). Wydawcą „Finneganów trenu” jest wydawnictwo Korporacja Ha!art
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.