„Finnegans Wake” James’a Joyca ukazuje się dzisiaj w całości po polsku jako „Finneganów tren”
Dziesięć lat pracował Krzysztof Bartnicki, by przełożyć uchodzące za nieprzetłumaczalne dzieło irlandzkiego pisarza.
Dlaczego nieprzetłumaczalne?
Niech przemówi sam tekst. Oto mały fragment tłumaczenia:
"Hork!
Pedwar pempć fiufi trzy (to musi być) twelf.
Niska stola nad spokojem uderzeń śpiących serc.
Nadciąga biała mgłęcza. Nad łuk blank. Markowe kapsuły. Nos człowieka który nie przypomina nosych. Pomarszczony, o rudawej tynkturze"[1].
Otóż „Finneganów tren” (taki jest polski tytuł przekładu) nie tylko zawiera w sobie od 30 do 100 różnych języków, ale jest też pisane „dziwną” angielszczyzną. Autor eksperymentuje z tworzywem, jakim jest język, miesza też języki i słowa. To powód, dla którego nikt do tej pory nie poradził sobie z przekładem jego ponad sześćsetstronicowego dzieła. Przekładnie Joyce’a z angielskiego (tylko czy to faktycznie jest angielski?) na polski można by porównać do prób przekładania polskich poetów-lingwistów jak Białoszewski, Tuwim czy Leśmian na inne języki. Jak po angielsku czy niemiecku powiedzieć „Słopiewnie” albo dalej: „Szumi-strumni dunajewo po niekławie”? No właśnie. A to jeszcze nie wszystko! W dodatku, jak mówi tłumacz, „Np w jednym wyrazie jest coś po hebrajsku, po węgiersku, i jeszcze coś w slangu Rumunów wędrujących przez Karkonosze”. Wyjaśnia przy tym, że Joyce nie mieszał słów byle jak. Robił to świadomie i każde ma swoje ważne miejsce w książce, w linijce, w zdaniu.
Jak Krzysztof Bartnicki opowiadał Katarzynie Bielas w wywiadzie dla magazynu „Książki”, samo przygotowanie do tłumaczenia Joyce’a zajęło dwa lata – od 1999 do 2001. Po tym czasie udało mu się przetłumaczyć... jedną linijkę. Pytanie, dlaczego przez 10 lat „walczył” z tą książką? Mówi, że pod koniec pracy chciał już po prostu „dorżnąć” autora (przy czym używa tu znacznie dosadniejszego sformułowania).
Siadając do pracy, liczył, że tłumacząc dwie strony dziennie, skończy w rok, może dwa. Tymczasem prace ciągnęły się do 2009 roku. Potem jeszcze trzeba było czekać do 2012, aż „Finnegans wake” przejdzie do domeny publicznej. Wreszcie dziś jest dzień premiery „ Finneganów trenu”. Bartnicki mówi, że gdy skończył pracę, napisał maila do kilku osób, w którym znalazły się m.in. słowa: „bestia ubita”. Dodaje, że tak był zmęczony pracą, że w ogóle nie chciał publikować polskiej wersji książki. Mówił, że tylko milczeniem można pokonać Joyce’a, o którym teraz dzięki tłumaczeniu Polaka będzie głośno. Dopiero żona zmotywowała go, bo nie chciała, żeby wiele lat ich kłótni i wyrzeczeń przepadły bez śladu. Wcześniej dzieło próbowali tłumaczyć Maciej Słomczyński i Tomasz Mirkowicz. Nie zmogli Joyce’a.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.