Rozmowę z Gjalcen Dolkar, tybetańską mniszką, która przeżyła najgorsze więzienie w Tybecie zamieszcza Gazeta Wyborcza.
Mająca 33 lata Gjalcen Dolkar jest jedną z czternastu tzw. śpiewających mniszek, które w 1993 r. nagrały w Drapczi, najgorszym więzieniu w okupowanym przez Chińczyków Tybecie, kasetę z pieśniami patriotycznymi dla Jego Świątobliwości Dalajlamy. Kaseta przeniknęła na Zachód,a za karę wszystkim mniszkom przedłużono wyroki od trzech do dziewięciu lat Ewa Kędzierska: Opowiedz o Drapczi... Gjalcen Dolkar. Od 1990 do 1993 r. było bardzo ciężko. Bili nas żelaznymi dragami, torturowali elektrycznymi pałkami i wieszali za wykręcone za plecami ręce. Nie mogłyśmy rozmawiać ani dzielić się jedzeniem. W 1993 r. naczelnikiem został Tybetańczyk i kontrola nieco się rozluźniła. Mogłyśmy się porozumiewać w celach i podczas seansów reedukacji. Wtedy narodził się pomysł nagrania. Ponieważ niektóre pracowały pod strażą w polu oraz mogły sprzedawać warzywa w Lhasie, udało się kupić magnetofon. Przez trzy dni nagrywałyśmy bez przeszkód, wtedy, kiedy strażnicy byli na zewnątrz. W końcu jednak jedna ze strażniczek otworzyła drzwi i się wydało. - Co stało się, kiedy Was złapano? - Naczelnik stracił pensję na sześć miesięcy i został zdegradowany. Nam przedłużono kary, mnie o dziewięć lat. Dzieliłyśmy się odpowiedzialnością. Ja powiedziałam, że zaczęłam śpiewać, inna, że kupiła magnetofon, jeszcze inna, że wpadła na pomysł nagrania. - Bito Was podczas przesłuchania? - Nie. Tylko policzkowano i poszturchiwano. Być może dlatego, ponieważ nasze pieśni opisywały codzienne tortury w Drapczi, więc straże obawiały, co powiedzą na to Tybetańczycy i świat. - Co poczułaś po ogłoszeniu wyroku? - Że chyba nigdy stąd nie wyjdę. Ten okres był dla mnie wyjątkowo ciężki, bo wtedy zmarli moi rodzice. Oboje. - Wyszłaś w 2002 r. i po dwóch latach w Tybecie zdecydowałaś się na ucieczkę. - Wyszłam ciężko chora. Po leczeniu w lhaskim szpitalu, a potem w rodzinnej wiosce medycyną tybetańską, chciałam zacząć normalne życie. Obie siostry nie były w stanie mnie utrzymać, płacąc jeszcze za drogie lekarstwa. Szukałam pracy, ale odmawiano mi niezbędnego do tego meldunku. Chińczycy mówią, że mamy się na nowo zintegrować ze społeczeństwem i że mamy wszelkie prawa. W praktyce jest inaczej. Nie miałam wyjścia. - Uciekając przez Himalaje, miałaś problemy z kostką. Grupa C... - Nie wiedzieli, że jestem więźniarką polityczną. Podejście było bardzo strome, śnieg głęboki, a ja byłam tak słaba, że nie mogłam iść dalej. Na szczyt trzeba dotrzeć przed wschodem słońca - ze względów bezpieczeństwa maszerować można tylko nocą. Przewodnik prawie biegł i grupa nie mogła sobie pozwolić, by znikł im z oczu przez moje marudzenie. Lepiej, gdy Chińczycy aresztują jedną osobę, niż 20. Poprosiłam, żeby mnie zostawili i szli dalej. - Nie protestowali? - Protestowali, ale powiedziałam, że nie będę szła dalej sama, tylko wrócę do Tybetu. Tym ich przekonałam... Gjalcen Dolkar dotarła na szczyt. Schowana za skalnym załomem przeczekała dzień. Kolejnej nocy, po śladach, szła dalej i spotkała chłopca, który oddzielił się od grupy. Razem dotarli do Katmandu, a w grudniu "śpiewająca mniszka" opuściła coraz mniej bezpieczny z powodu wpływów chińskich Nepal i udała się do Indii. Aresztowano ją w 1990 r. za udział w pokojowej demonstracji przeciw okupacji Tybetu. Siedziała na słynnym Oddziale III dla więźniarek politycznych po masowych protestach w latach 1987-89 i ogłoszeniu w Tybecie stanu wojennego. Siedziała tam Ngalang Sangdrol, aresztowana jako 13-latka. Obie mniszki opuściły Drapczi w 2002 r. na skutek presji świata. Jedna z grupy "śpiewających mniszek" nie przeżyła więzienia, ostatnia, 35-letnia Phuncok Njindrol, wyszła przed kilkoma miesiącami.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.