Mimo strachu protesty przeciwko podwyżkom w Birmie nie gasną. Ich motorem stali się obecnie mnisi buddyjscy - podała Gazeta Wyborcza.
Świadkowie opowiadają, że w porcie Sittwe na zachodzie Birmy policjanci obrzucili manifestujących gazem łzawiącym. Kilka osób pobito, wśród zatrzymanych jest trzech, czterech mnichów. Do mnichów dołączyły setki ludzi. Przechodnie oklaskiwali mnichów i oferowali im wodę do picia. - Jesteśmy im wdzięczni, że są z nami mimo obecności sił bezpieczeństwa - powiedział mężczyzna, który poszedł za manifestacją mnichów, ale nie chciał podać nazwiska. Inny pochód ruszył wczoraj z klasztorów na przedmieściach stolicy kraju Rangunu. 400 mnichów w szafranowych szatach usiłowało dotrzeć do złotej pagody Szwedagon, ale główne sanktuarium buddyjskie otoczyła policja. Pochód, który urósł do około tysiąca osób, zawrócił w kierunku innej świątyni, odległej o osiem kilometrów. Nie zdołał do niej wejść, bo drogi były odcięte przez policję. Mnisi usiedli na chodniku, odprawili modły i wrócili do swych klasztorów. Do aresztowań nie doszło. Trzecia manifestacja mnichów, również w sile około tysiąca osób, odbyła się w Bago, 80 km od Rangunu. W poniedziałek podobne marsze mnichów odbyły się w mieście Kyauk Padaung, w centrum kraju. Jest też kolejna zła wiadomość dla rządzących Birmą wojskowych - zbuntowani mnisi organizują się. Powołali do życia Przymierze Wszystkich Buddyjskich Mnichów i zaapelowali do klasztorów, by nie przyjmowały już jałmużny od wojskowych. To straszna kara dla buddystów szkoły Terawada, bo dawanie jałmużny to główny sposób na zapewnienie sobie reinkarnacji w lepszej postaci. Ostatnie wydarzenia to dalszy ciąg wojny, która rozpoczęła się na początku września w miasteczku Pakkoku w środkowej Birmie. W mieście, w którym w 80 klasztorach żyje i uczy się ok. 10 tys. mnichów, było niespokojnie od sierpnia, kiedy wojskowe władze cofnęły subwencje na gaz, benzynę i olej opałowy. Ich ceny natychmiast wzrosły kilkakrotnie, a co za tym idzie - podrożała też żywność czy komunikacja miejska. To wywołało protesty biedoty, które poparli wywodzący się z ludu mnisi. Pół tysiąca z nich wyszło na ulice, żołnierze rozpędzali tłum strzałami w powietrze i bambusowymi pałkami. Gdy władze wysłały delegację z przeprosinami, rozjuszeni mnisi zamknęli jej członków w klasztorze, kazali im się modlić, a służbowe samochody spalili. Generałowie, którzy rządzą krajem od 1988 r. jako Rada Pokoju i Rozwoju, nie chcą zadzierać z buddystami. Mnisi tradycyjnie odgrywali bowiem zasadniczą rolę w najważniejszych wydarzeniach w dziejach kraju - w powstaniach przeciwko kolonialnym władzom brytyjskim, a także protestach opozycji w 1988 r.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.