Nie ma możliwości udzielenia katolickiego sakramentu małżeństwa gejowskiej parze. Wymagałoby to bowiem nie tylko obecności księdza i odpowiedniej formuły, ale przede wszystkim istnienia choćby możliwości płodnej miłości - pisze publicysta Rzeczpospolitej Tomasz P. Terlikowski.
Nie mniej istotnym elementem odrzucenia aktów homoseksualnych, a także uznania samej orientacji za „obiektywnie nieuporządkowaną” pozostaje katolickie rozumienie cielesności i seksualności. Miłość erotyczna, zakorzeniona w cielesności, nie jest bowiem grą, czystą przyjemnością, ale elementem budowania relacji, której celem jest zmierzanie do Boga. Relacja ta zaś ma być nie tyle i nie przede wszystkim uczuciowa czy społeczna, ile bazująca na normach i zasadach wpisanych w naturę ludzką przez samego Stwórcę. I znowu nie ma tu najmniejszych wątpliwości, że zasady te odnoszą miłość seksualną do małżeństwa, które będąc związkiem kobiety i mężczyzny, staje się miejscem rodzenia i wychowywania nowego życia. Tam, gdzie z natury nowego życia być nie może, gdzie nie ma miejsca na uzupełnianie, nie ma też miłości w jej ziemskim, cielesnym i erotycznym wymiarze. I w tym sensie można powiedzieć, że miłość erotyczna jest hetero. Innej nie ma. Dlatego w przypadku związków osób tej samej płci nie ma nawet możliwości udzielenia im sakramentu. Ten ostatni wymaga bowiem nie tylko obecności księdza i odpowiedniej formuły, ale przede wszystkim istnienia choćby możliwości płodnej miłości. W przypadku osób tej samej płci takiej możliwości zwyczajnie nie ma, nie ma zatem też możliwości udzielenia im ślubu. Każda taka próba jest więc maskaradą, happeningiem czy w przypadku działań księdza katolickiego zwyczajnym świętokradztwem i bluźnierstwem, a nie czymś, co zmienia sytuację dwóch panów czy dwóch pań. Wszystko to sprawia, że nauczanie Kościoła w tej kwestii zwyczajnie zmienić się nie może. Nie jest ono bowiem przez niego stworzone, ale odczytane z kart Biblii, tradycji, ale i wyinterpretowane z rzeczywistości, jaka nas otacza. Biblijne i kościelne potępienia homoseksualizmu są tylko skutkiem chrześcijańskiego rozumienia człowieka, a nie jego podstawą. Wierność Kościoła prawdzie o człowieku ma znaczenie nie tylko dla chrześcijaństwa i moralności chrześcijan, ale również dla spójności i trwałości struktur społecznych. Jak wskazuje amerykański prawnik Robert H. Borck w eseju „Konieczna poprawka”, legalizacja związków osób tej samej płci prowadzi w dalszej perspektywie do zdecydowanego spadku liczby zawieranych małżeństw, zwiększenia iczby rozwodów, a w konsekwencji do ogromnych kosztów społecznych. Nie mniej istotne jest także, jego zdaniem, to, że „wraz z legalizacją małżeństw homoseksualnych przekracza się pewną granicę, za którą nie ma już podstaw do odróżniania moralnych i niemoralnych związków seksualnych, jeśli tylko są one dobrowolne”. Eksponowanie relacji osób tej samej płci czy ich symboliczna akceptacja przez Kościoły i związki wyznaniowe ma zatem ogromny wpływ na państwo. Podważając wyjątkowość małżeństwa, wspólnoty takie niszczą bowiem związek, który jest – jak wskazuje amerykańska neokonserwatystka Gertrude Himmelfarb – podstawowym elementem uspołeczniającym, czyniącym z nas dojrzałych ludzi. Tam, gdzie jej nie ma albo gdzie jest ona niszczona (mówił o tym Benedykt XVI w tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Pokoju), tam nie ma także dojrzałej odpowiedzialności za innych. I to także jest powód, dla którego Kościół katolicki nie może odejść od obrony małżeństwa i miłości przed zakusami promotorów związków osób tej samej płci. Nie zmienią tego ani zdjęcia panów, którzy opowiadają o swoim katolicyzmie, ani nawet bluźniercze happeningi byłych duchownych katolickich. Odejście bowiem od takiego stanowiska byłoby zdradą Chrystusa i człowieka.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.