Konflikt Episkopatu z intelektualistami katolickimi zagraża polskiemu Kościołowi - twierdzi publicysta Gazety Wyborczej Mirosław Czech.
Katoliccy intelektualiści ani się spostrzegli, jak stali się jednym z głównych problemów Kościoła oraz źródeł kryzysu, jaki go trawi. W pasji oczyszczania jego życia z nieprawości wypowiadają morze słów żywcem wziętych z licznych w dziejach Kościoła schizm i herezji. Rzucają je w świat bez jakiejkolwiek refleksji, czy za ich pomocą odzwierciedlają rzeczywistość, czy też przyczyniają się jedynie do zgorszenia maluczkich. Piszę o tym, ponieważ trudno nie kibicować dążeniu do wprowadzania elementarnych zasad uczciwości i przyzwoitości do polskiego życia społecznego, którego jednym z najważniejszych podmiotów jest Kościół katolicki. Bez ciągłego sporu o wartości podstawowe demokracji polskiej grozi skarlenie i uwiąd. Dlatego tak ważne jest, by w tej sprawie toczyć debatę do rzeczy. Polski Kościół stoi sam na sam ze swoimi problemami. Nie zagraża mu ledwie dysząca lewica, zgłaszająca w geście rozpaczy absurdalny wniosek o wypowiedzenie konkordatu. Żadnego niebezpieczeństwa nie stanowi też władza państwowa, w której za sprawy wyznaniowe odpowiadają konserwatywni katolicy. Na horyzoncie nie majaczy też sekularyzacja, bo w sprawach światopoglądowych Polsce bliżej jest do religijnej Ameryki niż do laickiej Francji. Jeśli coś zagraża Kościołowi, to sytuacja, jaka powstała na linii Episkopat - katoliccy intelektualiści. Napięcia pomiędzy nimi zaczynają przypominać stan opisany w klasycznej definicji przedrewolucyjnego wrzenia - góra już nie może rządzić po staremu, a doły nie chcą dłużej akceptować swego położenia. Episkopat pręży muskuły, chcąc udowodnić, że ster rządów w Kościele dzierży niepodzielnie i twardą ręką. Nikt poza nim nie ma prawa decydować w sprawach kadrowych, moralnych i teologicznych. Biskupi pragną pokazać, że wyciągnęli właściwe wnioski z wpadki, do jakiej dopuścili w styczniu 2007 r., i że więcej nie powtórzą swoich błędów. Jednak powrotu do przeszłości już nie ma. Świeccy i wielu duchownych poczuli swą moc i nie pozwolą się zamknąć w kruchcie. Będą dyskutować, komentować i otwarcie mówić, co im się nie podoba w Kościele. Również który biskup im się nie podoba i dlaczego. Oświadczeniami się tego nie zmieni. Potrzebne są dobry przykład i rozmowa, a nie bicie pięścią w stół i ogłaszanie mocą urzędu, za kim stoi prawo i Stolica Apostolska. Katolicy świeccy są pewni swoich racji. Sprawa abp. Juliusza Paetza, przypadek abp. Wielgusa oraz problem ukrywania pedofilii w diecezji szczecińskiej wykazały, że bez ich głosu Kościół nie radzi sobie z wymogiem zaprowadzenia elementarnego ładu moralnego we własnych szeregach. Dlatego czują siłę proroków Starego Testamentu, gotowi wypalić zło rozgrzanym do czerwoności żelazem. Są także inteligentni i sprawnie poruszają się w świecie mediów. Bez kompleksów stają więc do wyścigów z hierarchią o lepsze odczytywanie znaków czasu. W sporze, którego jesteśmy świadkami, wykuwa się przyszłość katolicyzmu polskiego. W tej batalii linia demarkacyjna nie oddziela już, jak w latach 90., Kościoła "otwartego" i "zamkniętego". Dziś spór prowadzą ze sobą Kościół hierarchiczny i ten mówiący, że "świeccy są również Kościołem". Dla katolicyzmu polskiego to przewrót wręcz kopernikański. Z tej konfrontacji może zrodzić się dobro. Warunkiem jest powściągliwość obu stron. Biskupi powinni uznać, że również świeccy mają prawo głosu w Kościele. Intelektualiści katoliccy pomogą zaś swojej wspólnocie, jeśli powściągną emocje i będą używać języka adekwatnego do sytuacji. Państwo na tym jedynie skorzysta, bo nie będzie wciągane do gry wewnątrz Kościoła.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.