Patrząc z perspektywy dwudziestu sześciu lat można się zastanawiać nad stopniem zmarnowania ówczesnej rozpoczynającej się rewolucji.
Dwadzieścia sześć lat temu ostatni dzień sierpnia to była niedziela. W czasie rodzinnego poobiedniego spaceru wszedłem do klubu Ruchu, aby kupić coś do picia. W kącie stał radziecki kolorowy telewizor. Był włączony, ale dźwięk został ściszony. Nagle, czekając na wydanie reszty, uświadomiłem sobie, że pokazują coś dziwnego. Włączyłem fonię. To była transmisja z podpisania Porozumień Gdańskich. W pamięci utkwiła mi przejaskrawiona na marnym kineskopie czerwień ogromnego długopisu z Matką Bożą, którym posłużył się Lech Wałęsa. I wyraz twarzy ekspedientki, która wysypała moją resztę na ladę i zafascynowana patrzyła w ekran. To była starsza kobieta. Dopiero po chwili zauważyłem, że jest znacznie bardziej wzruszona niż ja. Dla sporej części Polaków to, co dla mnie jest jednym z najważniejszych wspomnień życiowych, jest równie odległe jak bitwa pod Grunwaldem. Nie znają emocji tamtych dni, patrzą na nie z chłodnym dystansem, a obserwując aktualne zachowania uczestników wydarzeń sprzed ponad ćwierć wieku mnożą sobie wątpliwości, co do szczerości ich intencji, zastanawiają się nad inspiracjami ze strony służb specjalnych, negują wielkość i wartość faktów. Ich prawo. Nie ma sensu się na nich za to obrażać. Każde pokolenie patrzy na historię ze swojej perspektywy. Nie da się wytłumaczyć dzisiejszym trzydziestolatkom, czym było życie w PRL-u. Nie sposób wytłumaczyć im na czym polega ustrój totalitarny. Nie wiedzą, jak się żyje w kraju zideologizowanym, w którym chodzenie lub niechodzenie na mszę w niedzielę mogło decydować o awansie. Nie pojmują, że organizowanie wakacyjnych oaz było działaniem nielegalnym. Nie wyobrażają sobie, że decyzja czy wybudować wśród nowych bloków mieszkalnych kościół zapadała na najwyższym szczeblu politycznym, a do pieszych pielgrzymek zmierzających na Jasną Górę SB wprowadzała prowokatorów, którzy kradli pielgrzymom portfele lub niszczyli sprzęt nagłaśniający. Symbole wiszące na bramie stoczni w czasie strajku jasno mówiły o tym, że protest ma również odniesienie do życia religijnego w Polsce. Wśród strajkowych postulatów było żądanie transmisji mszy w radiu. Wśród strajkujących z ich inicjatywy obecni byli kapłani. Były msze, były okazje do spowiedzi, były rozmowy nie tylko na tematy polityczne. Patrząc z perspektywy dwudziestu sześciu lat można się zastanawiać nad stopniem zmarnowania ówczesnej rozpoczynającej się rewolucji nie tylko w strukturach społecznych i państwowych, ale także w sercach i umysłach. Wiele wskazywało na to, że istotnie zaczyna się moralna rewolucja, że ludzie mają dość zakłamania, udawania, prowadzenia podwójnego życia. To, co się wtedy zaczęło, chociaż nagle przerwane stanem wojennym, nie poszło na marne. Jednym z depozytariuszy tamtej rewolucji jest Kościół. Bo wiele się przez te dwadzieścia sześć lat zmieniło. Ale te wartości, które wtedy protestujący czerpali z nauczania Kościoła, w niczym nie uległy zmianie. Warto o tym dziś przypominać. Zwłaszcza tym, którzy próbują na różne sposoby niszczyć autorytet Kościoła. Piłują gałąź, na której sami siedzą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.
Raport objął przypadki 79 kobiet i dziewcząt, w tym w wieku zaledwie siedmiu lat.