1,5 tys. koców i mniej więcej tyle samo materaców zginęło z transportu pomocy humanitarnej wysłanego pod koniec sierpnia na Ukrainę przez polski MON. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura. Dowódca bazy logistycznej, z której pochodził transport, został zawieszony.
Jak poinformował w środę PAP rzecznik prasowy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ryszard Filipowicz, w poniedziałek wszczęto śledztwo dot. nieprawidłowości w gospodarowaniu mieniem służby kwaterunkowej w 2. Regionalnej Bazie Logistycznej w Rembertowie. Zawiadomienie w ubiegłym tygodniu złożył szef odpowiadającego za wojskową logistykę Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych gen. broni Edward Gruszka.
W transporcie brakowało 1,5 tys. koców i podobnej liczby materaców. Według TVN24 różnice między dokumentami a stanem faktycznym miał zauważyć polski oficer, który nadzorował rozładunek transportu na Ukrainie. "Jeżeli zaistniało przestępstwo, to najprawdopodobniej zaistniało na terenie Rzeczpospolitej" - powiedział Filipowicz.
Po informacji o obrabowaniu transportu szef MON Tomasz Siemoniak podał na Twitterze, że szef bazy przygotowującej transport został natychmiast zawieszony. "Brakujące rzeczy wysłaliśmy na Ukrainę" - napisał Siemoniak.
MON wysłał pomoc humanitarną na Ukrainę po porozumieniu zawartym z tym państwem 14 sierpnia. Wszystkie dary pochodziły z zapasów wojskowych. Była to żywność o przedłużonym terminie ważności oraz koce, materace, poduszki i pościel.
Tiry z darami trafiły do bazy logistycznej pod Lwowem. Jak zapowiadano przed pierwszym transportem, łącznie na Ukrainę miało trafić 320 ton pomocy.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.