W oświęcimskiej Galerii Książki w przeddzień 70. rocznicy wyzwolenia obozu byli więźniowie wspominali tamten czas i dzielili się tragicznymi doświadczeniami. Szczególną grupę stanowili więźniowie-pisarze, którzy cierpienia swoje i innych opisali w książkach i wierszach.
Wspólnie o swoich próbach literackiego zmierzenia się z obozową przeszłością opowiedzieli: Zofia Posmysz, Halina Birnebaum i Bogdan Bartnikowski. Wstrząsające wspomnienia...
Zofia Posmysz urodziła się w 1923 r. w Krakowie. W 1942 r. została aresztowana przez gestapo i w maju trafiła do Auschwitz. W styczniu 1945 r. znalazła się w Ravensbrück. Po wojnie zamieszkała w Warszawie i już w 1945 r. napisała pierwszy utwór literacki oparty na obozowych doświadczeniach: "Kaci z Belzen". Później powstały kolejne obozowe książki: "Pasażerka" i "Wakacje nad Adriatykiem". Na podstawie "Pasażerki" powstał scenariusz filmu pod tym samym tytułem. Zofia Posmysz otrzymała m.in. tytuł Honorowej Obywatelki Oświęcimia.
Pytana o to, co z doświadczeń obozowych wybija się ponad inne wspomnienia, pani Zofia podkreślała, że wszystko, co pamięta, to były wyłącznie takie sytuacje.
- Najtrudniejsze wspomnienia, jakie pozostały mi po obozie, wiążą się już z pierwszymi chwilami. Kiedy przekraczałam bramę w 1942 r. wychodząc pierwszy raz do pracy, na drutach wisiało zwęglone ludzkie ciało. Nie bardzo wierzyłam własnym oczom - opowiadała Zofia Posmysz. - Później koleżanki wytłumaczyły mi, że te więźniarki, które nie wytrzymują warunków, skracają sobie życie. Był to dla mnie ogromny szok...
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Zofia Posmysz.
Później w nocy rozróżniałam, że ktoś znowu poszedł na druty, bo rozlegał się straszliwy krzyk. Był tak do niczego niepodobny, że od samego tego krzyku można było dostać zawału serca. Później zorientowałam się, że te osoby, które wybierały taką drogę do wolności, szukały miejsca w pobliżu budki strażnika, bo wtedy on strzelał. Pewnie też nie mógł znieść tego krzyku. Doszło do tego, że w nocy czekałam wtedy, żeby wreszcie ten strzał padł, żeby nie było słychać krzyku... To było jedno z najcięższych przeżyć psychicznych. Nie mówię o tym, jaki był głód, jaka była strasznie ciężka praca, bo to są rzeczy ogólnie znane.
Drugim takim przeżyciem był dzień, kiedy z naszego komanda pracującego nad Sołą uciekła jedna z dziewczyn. Stałyśmy na koniec dnia ustawione do wymarszu z powrotem do obozu, gdy okazało się, że jej brakuje. Przeżyłyśmy chwile grozy, wiedząc, że za ucieczkę komandu grozi rozstrzelanie co dziesiątej. Czekałyśmy na los, licząc, która to może być ta dziesiąta, ale nie wiadomo było, od której zaczną liczyć... Dla nas to była wieczność. Dziewczyny zaczęły się modlić. Wtedy po raz pierwszy słyszałam pieśń: "Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud. Słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud...". I stał się cud. Nie było dziesiątkowania, tylko całe komando zostało skazane na karną kompanię. Tak znalazłyśmy się w Budach, w dawnym budynku szkoły. Jeżeli mówi się, że obóz Birkenau był piekłem, to karna kompania była dnem piekła. Nie dostawało się nawet tych nędznych przydziałów jedzenia, co w obozie. Głód był ogromny, i bicie, a funkcyjne wyżywały się na nas na każdym kroku. Wiele ofiar takiego pobicia, martwych lub umierających, niosłyśmy potem do lagru. Byłam świadkiem takiej sytuacji, kiedy stałyśmy ustawione do wymarszu, a na jedną z dziewczyn - nie wiem dlaczego, może się wysunęła z szeregu albo zachwiała - rzucił się komandoführer, esesman, i zaczął swoją obróbkę, jak to potem nazywałyśmy. Miałam wtedy prawie 19 lat. I wtedy pomyślałam sobie, jak straszną rzeczą jest, że my stoimy - 200 osób - i patrzymy na to, i jesteśmy bezsilne, i żadna nie robi ruchu, żeby przerwać to morderstwo. Tak to było: człowiek wobec pewnych rodzajów zła czy zbrodni bywa bezsilny. I tego można sobie do końca życia nie darować...
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.