Angola pełna kontrastów i niespodzianek

Z s. Różą Gąsior SSpS pracującą w Caculamie - misji prowadzonej przez misyjne zgromadzenie Służebnic Ducha Świętego rozmawia Radio Watykańskie.

- A skąd tak wysoki poziom gruźlicy w Angoli? W naszych wioskach, a jeszcze bardziej w miastach, domy budowane są bardzo blisko siebie. Przy tym okna są bardzo małe, do pomieszczeń wpada więc mało słońca. Ludzie nie mają też urozmaiconej diety. Są biedni i rzadko mogą sobie pozwolić na mięso czy rybę. Zatem także złe odżywianie sprawia, że są bardzo podatni na zarażenie gruźlicą. - Jak są traktowani ludzie z trądem? Jak są przyjmowani w społeczeństwie, bo wiadomo, że przeważnie są spychani na margines, jak np. w Indiach? Trąd nadal jest trądem i ludzie nim zarażeni traktowani są bardzo źle. Spotkałam się z sytuacją tego typu, że zamożna rodzina przyjeżdżała luksusowym samochodem i oddawała swojego ojca do leprozorium, ponieważ się go wstydziła. Znam też takie przypadki, kiedy ktoś z rodziny trędowatego zajmuje nawet wysokie stanowisko w rządzie, a on sam przebywa w leprozorium. Zresztą ten sam problem dotyczy AIDS. Chorych mamy coraz więcej, ponieważ w Angoli, jak zresztą w innych miejscach Afryki, rozpowszechniona jest poligamia i stąd problem z tą chorobą. Inny problem to wirus Marburg, czyli rodzaj Eboli. Trzy lata temu w sąsiedniej prowincji wybuchła epidemia tej choroby. Było trochę paniki w ośrodku, bo nie wiedzieliśmy, jak się przed nią zabezpieczyć. Później znalazłam się w Melanje i tam zaproszono mnie na pogadankę, gdzie udzielono wskazówek, jak się bronić. - 13 lat w Angoli to kawał misyjnego życia. Czego one Siostrę nauczyły? ierwsza rzecz, której się nauczyłam, to cierpliwość. Na początku miałam niesamowite problemy z papierami. Nie chciano mi przyznać stałej wizy, niemalże mnie wyrzucono. Wtedy musiałam nauczyć się pokory, chodząc, pukając do drzwi i prosząc. Nawet w służbie zdrowia człowiek musi się uczyć cierpliwości. Gdy napotykam przypadki, kiedy dziecko jest niemal zatrute przez własną matkę, zdaję sobie sprawę, że ona zrobiła to nieświadomie. Chciała pomóc swojemu dziecku, a w niewiedzy go zatruła. Zawsze uczę się cierpliwości i pokory, próbując to zrozumieć. Najtrudniej jest mi zrozumieć ich wierzenia tradycyjne, tzw. fetyszyzm. Myślę, że my, obcokrajowcy, nigdy tego nie pojmiemy. Tymczasem w naszym rejonie wierzenia te są mocno zakorzenione. Kiedy np. umiera dziecko i wiem, że to z powodu bardzo silnej malarii mózgowej – rodzina poszukuje winnej osoby, która spowodowała tę chorobę. Musi się znaleźć jakaś ofiara. Często jest tak, że podejrzenie pada na kogoś z rodziny, osobę bardzo zamożną albo najstarszą. W ten sposób rodzina pozbywa się takiej osoby. I chyba jednak wierzą, że ten ktoś, jak mówią, „zjadł” to dziecko. Próbowaliśmy rozmawiać z ludźmi i tłumaczyć im, i teraz może jesteśmy w lepszej sytuacji, bo samo państwo próbuje temu zapobiec. Mamy np. obowiązek zgłosić w administracji tego typu przypadki. Zresztą, można to też zgłosić policji, która wtedy interweniuje, ale wciąż są przypadki, że ktoś ginie jako ofiara fetyszyzmu. To jest przykre, a dla nas, Europejczyków, chyba niepojęte.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8
15°C Sobota
noc
13°C Sobota
rano
16°C Sobota
dzień
16°C Sobota
wieczór
wiecej »