"Gazeta Wyborcza" "zapomniała zamieścić przeprosiny" wobec Antoniego Macierewicza - mówi rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz. Chodzi o przegrany w 2012 r. przez Agorę proces cywilny z ówczesnym posłem PiS - do dziś trwa sprawa o wykonanie nakazanego wyroku.
Pytany o tekst w "Gazecie Wyborczej" i kontakty Macierewicza z Robertem Luśnią, Misiewicz powiedział, że "zaraz po Anakondzie-16, na trzy tygodnie przed szczytem NATO pojawia się taki artykuł w +Gazecie Wyborczej+, która zapomniała zamieścić przeprosiny". Według Misiewicza chodzi o sprawę sprzed kilku lat o ochronę dóbr osobistych.
PAP ustaliła, że chodzi o prawomocny wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 2012 r. SA utrzymał wtedy niekorzystny dla pozwanej przez Macierewicza gazety wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z 2011 r. Mocą tego wyroku wydawca "GW" został zobowiązany do przeprosin Macierewicza za "nieprawdziwe i szkalujące jego dobre imię" stwierdzenie z artykułu "GW" pt. "Drużyna Macierewicza" z 2008 r. Pisano tam, że za rządów PiS Macierewicz "wsadził" swego bratanka i znajomych do państwowych spółek.
Za to słowo poseł PiS wytoczył wydawcy GW proces cywilny, żądając od Agory oraz naczelnego "GW" Adama Michnika wielokrotnych przeprosin w tej gazecie oraz w innych mediach. Pozwani wnosili o oddalenie pozwu, powołując się na to, że zwrot "wsadził" to swego rodzaju "skrót myślowy", a oni działali w interesie publicznym, pokazując jak każda ekipa rządząca wprowadza swych ludzi do państwowych spółek. Sądy, uznając powództwo, wskazywały na brak jakiegokolwiek dowodu, że osoby te zatrudniono dzięki Macierewiczowi: on sam temu zaprzeczył, one także. Nie potwierdzili tego też ministrowie skarbu, a autorka tekstu nie weryfikowała tego zwrotu.
Na podstawie wyroku SA, Macierewicz w 2015 r. zwrócił się do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa o nakazanie "Agorze" wykonania prawomocnego wyroku. Jak podała w poniedziałek rzeczniczka SO sędzia Katarzyna Kisiel, postanowieniem z 1 czerwca br. SR "wezwał dłużnika do wykonania w terminie 1 tygodnia od wezwania obowiązku wynikającego z tytułu wykonawczego w postaci prawomocnego wyroku SO z 2011 r. poprzez opublikowanie na własny koszt przeprosin". Postanowienie z 1 czerwca nie jest prawomocne - podkreśliła rzeczniczka SO sędzia Katarzyna Kisiel. Adwokat Agory radca prawny Piotr Rogowski powiedział PAP, że odwołał się od tego postanowienia do sądu wyższej instancji; decyzji jeszcze nie ma.
Spór toczy się o formę wykonania wyroku SA - adwokat Macierewicza chce m.in. aby przeprosiny ukazały się w "GW" w ramkach. Agora jest temu przeciwna; spółka oponuje też, by przeprosiny ukazały się - oprócz wydania papierowego - także w portalu wyborcza.pl.
Sobotnia "GW" w artykule pt. "Tajny agent Macierewicza" napisała, że "przez lata Antoni Macierewicz - wbrew swojemu publicznemu wizerunkowi - blisko współpracował z Robertem Luśnią (TW +Nonparel+), uznanym przez sąd za płatnego informatora SB". Wg gazety "formalnie rzecz biorąc" minister obrony współpracuje z Luśnią nadal, ponieważ zasiada w radzie fundacji Głos, której prezesem jest Luśnia. Wg "GW" "bliskim kolegą Luśni jest Konrad Rękas z partii Zmiana.
Misiewicz odpowiadał, że o zarzutach co do współpracy Luśni z SB Macierewicz dowiedział się po podaniu tej informacji przez Rzecznika Interesu Publicznego. Jak dodał Misiewicz, Luśnia poprosił na początku lat 90. o zamieszczenie reklamy w tygodniku "Głos"; zostały one zamieszczone na normalnych komercyjnych zasadach, przy czym "jeszcze wiedzy o jego współpracy (z SB) nie było".
Rzecznik MON zaznaczył, że "katolicko-narodowy tygodnik +Głos+ był tygodnikiem wydawanym przez spółkę Dziedzictwo Polskie, która nie prowadzi działalności od 2007 r., a minister posiada tam jedynie 10 procent udziałów", co jest zgodne z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora. W poniedziałek rzecznik MON dodał, że "warto zwrócić uwagę na kontekst wszystkich wydarzeń i uroczystości, jakie nas czekają, chociażby tego wydarzenia, jakim jest szczyt NATO". "Taki atak +Gazety Wyborczej+ chyba najlepiej działa na rzecz propagandy rosyjskiej" - ocenił.
Misiewicz podkreślił, że sam Luśnia oświadczył, że Macierewicz zerwał z nim stosunki po podaniu w 2005 r. przez RIP informacji o jego współpracy z SB. "Panowie nie mają żadnych relacji" - dodał Misiewicz.
Jak pisała wtedy PAP, w 2005 r. ówczesny Sąd Lustracyjny - na wniosek Rzecznika Interesu Publicznego - orzekł, że w latach 1983-1988 poseł Robert Luśnia był agentem SB, która wynagrodziła go za to łączną sumą 21 tys. ówczesnych zł. Sąd uznał go "kłamcę lustracyjnego". Po tym wyroku (w 2006 r. Sąd Najwyższy oddalił jego kasację) Luśnia został wykluczony z koła Ruchu Katolicko-Narodowego Antoniego Macierewicza.
W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Zbigniew Kapiński podkreślał wówczas, że zebrane dowody, które tworzą logiczną całość, jednoznacznie wskazują, że Luśnia był tajnym i świadomym współpracownikiem SB o kryptonimie "Nonparel", udzielającym głównie informacji o podziemnym Ruchu Młodej Polski. Sąd uznał za wiarygodne zarówno zachowane archiwa SB, jak i zeznania oficera prowadzącego o nazwisku Nadworski. Obrona kwestionowała wiarygodność materiałów SB, wskazując, że są one jedynie kserokopiami, a te łatwo sfabrykować. Według sądu, już w 1981 r. (gdy był studentem) Luśnia został zarejestrowany przez SB jako kandydat na tajnego współpracownika. "Początkowo zdecydowanie odmawiał zgody na współpracę; w 1982 r. był internowany w Białołęce" - powiedział sędzia.
W listopadzie 1982 r. i w kwietniu 1983 r. oficer SB prowadził z Luśnią długie rozmowy, w wyniku czego w kwietniu 1983 r. podpisał on zobowiązanie do współpracy i przyjął kryptonim "Nonparel". "Po tygodniu Luśnia napisał, że rezygnuje ze współpracy, ale zachowane akta wskazują, że nie było to realizowane, i że w trakcie kolejnych spotkań z Nadworskim przekazywał mu informacje, za które był wynagradzany" - mówił sędzia. Ujawnił, że zachowało się 9 jego pokwitowań odbioru pieniędzy na łączną sumę 21,2 tys. zł. Pieniądze Luśnia dostał m.in. za podziemny sprzęt poligraficzny przekazany przez niego SB. Sąd podkreślił, że Luśnia zaprzeczał, by przyjął jakiekolwiek pieniądze od SB, ale zarazem nie wykluczał, że sporządził zachowane pokwitowania.
Sąd poinformował, że informacje od Luśni SB wykorzystywała przeciw konkretnym osobom, bo informował on m.in., kto na uczelni prowadzi podziemną działalność. Według sądu, w 1988 r. Luśnia odmówił dalszej współpracy w związku z zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki.
Obrońca Luśni mec. Andrzej Lew-Mirski mówił wtedy, że uzasadnienie wyroku "bardzo mu się nie podoba", a sąd oparł się na zeznaniach oficera SB i aktach, które - jak podkreślał - są tylko kserokopiami. "Pan Luśnia nie był agentem, a ówczesne stosunki były bardziej skomplikowane, niż nam to się dziś wydaje" - oświadczył.
W uzasadnieniu wyroku SN sędzia Andrzej Deptuła mówił, że Sąd Lustracyjny przeprowadził prawidłowy proces decyzyjny i nie oparł się jedynie na zeznaniach świadków, a twardych dowodach współpracy. "Pan Luśnia podczas rozpraw nie negował, że sam podpisał zobowiązanie do współpracy, że sam nadał sobie pseudonim do kontaktów z SB. Nie kwestionował też, że poświadczał odbiór pieniędzy. Co prawda mówił przed sądem, że poświadczał, lecz ich nie brał, lecz sąd takim zapewnieniom wiary nie dał" - mówił sędzia Deptuła.
Luśnia, przedsiębiorca z Lublina, uzyskał mandat z listy LPR; był w kole poselskim Macierewicza. Zasłynął z ujawnienia w 2003 r., że posłowie SLD Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński - w trakcie głosowania nad wotum nieufności dla wicepremiera Marka Pola - oddali głosy za nieobecnych kolegów z klubu.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.