By budować przyszłość nie wystarczy mówić o pojednaniu, zadekretować zniesienia podziałów i wymazać rubrykę o przynależności rasowej z dowodów osobistych. Pojednanie buduje się na prawdzie, a w Rwandzie wciąż istnieją „różne prawdy” o dramacie ludobójstwa.
W Kraju Tysięcy Wzgórz 15 lat temu popłynęły rzeki krwi. Poczynając od kwietnia, przez sto dni trwały bestialskie mordy. Ludzie z plemienia Hutu mordowali swoich zupełnie niewinnych sąsiadów z plemienia Tutsi. Mężowie zabijali żony, kilkuletnie dzieci chwytały za maczety. Zginęło milion ludzi. Na tym jednak dramat się nie zakończył. Przyszła pora na odwet. W kolejnych miesiącach zginęły dziesiątki tysięcy Hutu. Tyle, że o tym się głośno nie mówi. Te wydarzenia w oficjalnej historii Rwandy nigdy nie istniały.
Terytorium kraju usiane jest mauzoleami upamiętniającymi rzeź Tutsi. Największe z nich, w stolicy kraju Kigali, promuje też oficjalną prawdę historyczną. Jest ona tak samo zafałszowana jak wizerunek Rwandy widzianej wyłącznie przez pryzmat rozwijającej się w oszałamiającym tempie stolicy ze szklanymi domami i drogimi samochodami. Parę kilometrów dalej ludzie żyją w domach z gliny i nie mają co jeść. Oficjalnie nie istnieją już podziały plemienne, a kraj zamieszkują wyłącznie Rwandyjczycy. W praktyce do rzadkości należą obecnie mieszane małżeństwa, a i dzieci wciąż siadają w szkolnej ławce obok koleżanki czy kolegi z tego samego plemienia.
Rząd dla pojednania czyni wiele. Tak wynika przynajmniej z tego, co widać w czasie kwietniowych masowych manifestacji upamiętniających ludobójstwo czy tekstów ukazujących się w rwandyjskich mediach (gdy chodzi o wolność prasy Rwanda jest na 181 miejscu na 195 krajów). W praktyce jest to jednak rozdrapywanie ran czy wręcz jątrzenie. Tutsi to synonim dobrego człowieka, a Hutu zła. Zamiast pojednania i przebaczenia podsyca się tylko poczucie winy i tworzy ludzi drugiej kategorii.
Z dala od oficjalnych trybun nie brakuje jednak oznak nadziei dla spragnionej sprawiedliwości Rwandy. Wiele na tym polu czyni Kościół, a szczególnie młodzi Rwandyjczycy, należący do różnych wspólnot. Miejscem, w którym pojednanie nabiera prawdziwych kształtów jest Sanktuarium Maryjne w Kibeho, czy leżące nieopodal Centrum Bożego Miłosierdzia. Tam dokonują się prawdziwe cuda, choć nie raz oprawca po usłyszeniu słów: przebaczam Ci, mówi, że jego zbrodnie są tak wielkie, że nie jest w stanie przyjąć tego przebaczenia. Trzeba czasu leczącego rany.
Centrum kierowane jest przez Wspólnotę Emanuel. Jej założyciele w czasie ludobójstwa zostali zamordowani wraz z dziećmi w obronie sąsiadów. Krew męczenników wydaje teraz owoce, a chrześcijaństwo przekracza etniczne podziały. Obecnie wspólnotą kieruje stojący najniżej w hierarchii plemiennej Pigmej, a żonę ma z „najlepszego” plemienia, czyli Tutsi. W czasie rzezi 1994 r. wielokrotnie miał być zabity. Prowadził modlitwy, roznosił jedzenie, jednak przeżył. Teraz mówi, że z Bogiem wszystko jest możliwe. Nie pyta: dlaczego on żyje, a inni zginęli, głosi Boże Miłosierdzie i pokonując etniczne podziały wraz z żoną buduje przebaczenie.
Od tego przebaczenia i prawdy zależy przyszłość Rwandy, a chrześcijaństwo pomaga przekraczać podziały.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.