Po niedzielnym zamachu w Iranie, w którym zginęli wyżsi rangą dowódcy Strażników Rewolucji, telewizja państwowa podała, że stoi za nim Wielka Brytania, zaś szef parlamentu Ali Laridżani o związek z zamachem oskarżył USA.
Według ostatnich danych, w zamachu w prowincji Sistan i Beludżystan w południowo-wschodnim Iranie zginęło co najmniej 31 ludzi. Do ataku przyznała się sunnicka organizacja Jundallah - podała telewizja irańska.
"Pewne dobrze poinformowane źródła powiedziały, że rząd brytyjski jest bezpośrednio zamieszany w atak terrorystyczny (...) poprzez organizowanie, dostarczanie sprzętu i zatrudnienie profesjonalnych terrorystów" - podała irańska telewizja państwowa.
"Uważamy, że ostatnie akty terrorystyczne są rezultatem działań Stanów Zjednoczonych i pokazują amerykańską wrogość wobec naszego kraju" - powiedział Laridżani. Dodał: "Prezydent USA Barack Obama powiedział, że wyciąga rękę do Iranu, ale tym działaniem sparzył sobie rękę. Naród irański ma powód, żeby nie wierzyć w zmiany obiecane przez rząd amerykański".
Rzecznik brytyjskiego MSZ odmówił komentarza po oskarżeniach przekazanych przez irańską TV. W wydanym oświadczeniu oznajmił jednak, że rząd w Londynie potępia zamach i wyraża współczucie rodzinom ofiar. "Terroryzm jest odrażający, gdziekolwiek się pojawia" - głosi komunikat.
Strażnicy Rewolucji w wydanym wcześniej oświadczeniu oznajmili, że "światowa tyrania sprowokowała opłacane elementy" do zamachu. Określenie to odnosi się, jak pisze agencja AFP, generalnie do krajów zachodnich, a szczególnie do USA i Wielkiej Brytanii.
Reuters zauważa, że zamach i oskarżenia o udział w nim sił zagranicznych mogą podsycić napięcie między władzami w Teheranie a Zachodem w czasie, gdy obie strony szykują się do rozmów o irańskim programie nuklearnym. Przedstawiciele Iranu, USA, Francji i Rosji spotykają się w poniedziałek w Wiedniu.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.