Powszechnie oczekuje się, że po Brexicie prawa obecnych pracowników z UE zostaną zachowane; w przypadku pracowników sezonowych prawdopodobnie będą musiały zostać wprowadzone jakieś regulacje; w niektórych sektorach bezrobotni Brytyjczycy nie wypełnią luki po imigrantach - mówi analityk think tanku Resolution Foundation Stephen Clarke.
"Powszechnie oczekuje się, że prawa obecnych pracowników z UE zostaną zachowane. Dla wielu firm zatrudniających pracowników długookresowo, oznaczałoby to, że nie odczują utraty siły roboczej" - mówi Clarke.
Zwraca jednak uwagę, że Brexit będzie wyzwaniem dla firm, które zatrudniają pracowników sezonowo. "Prawdopodobnie będą musiały zostać wprowadzone jakieś regulacje dla pracowników sezonowych i tymczasowych. Za tym pójdą zwiększone nakłady na kontrole i regulacje, które mieliśmy już wcześniej" - mówi ekspert.
Według Clarka może również nastąpić próba "zastąpienia ludzi kapitałem - inwestycje w maszyny" lub poszukiwanie pracowników wśród mieszkańców Wysp.
Jednak, jak ocenia ekspert, dla niektórych sektorów, gdzie wykonuje się pracę fizyczną, to może być wyzwaniem, bo "wielu bezrobotnych Brytyjczyków, to osoby mające problemy zdrowotne, czy osoby dotknięte różnym rodzajem niepełnosprawności".
Problemem mogłaby być także wysokość pensji oferowanych brytyjskim obywatelom, którzy mieliby zastąpić imigrantów. "Z pewnością nieproporcjonalna liczba Polaków wykonuje relatywnie niskopłatne prace, ponieważ średnia płaca polskiego pracownika jest o 2 funty za godzinę niższa od przeciętnej płacy brytyjskiego pracownika" - zwraca uwagę Clarke. Przypomina, że podniesienie płac, wiązałoby się z jednoczesnym podniesieniem cen.
Analityk przypomina, że w Wielkiej Brytanii jest od 850 tys. do 1 mln imigrantów z Polski. "Około 700 tys. z nich pracuje. Oznacza to, że są bardziej skłonni do pracy niż Brytyjczycy. Nie jest to zaskakujące, bo są młodsi, w wieku produkcyjnym". Clarke dodał, że około 10 proc. polskich pracowników jest zatrudnionych w sektorze finansowym.
Na początku marca Izba Lordów przyjęła poprawkę do ustawy dającej zgodę premier W. Brytanii Theresie May na rozpoczęcie rozmów o wyjściu kraju z UE. Poprawka sugeruje zagwarantowanie praw obywateli Wspólnoty mieszkających w Wielkiej Brytanii.
Źródła PAP w brytyjskim rządzie zapowiedziały, że premier i ministrowie będą starali się o jej odrzucenie podczas ponownego głosowania w Izbie Gmin w ramach tzw. ping ponga - procedury kolejnych dyskusji w Izbie Gmin i Izbie Lordów do momentu, aż obie izby zgodzą się co do ostatecznego brzmienia ustawy.
Jak przekonywał rozmówca PAP, ustawa "ma na celu jedynie autoryzację rozpoczęcia negocjacji i będą inne okazje, aby podjąć temat praw obywateli Unii Europejskiej już po rozpoczęciu negocjacji". Rząd będzie oczekiwał, że niepochodzący z wyborów powszechnych lordowie ustąpią bezpośrednio wybieranej Izbie Gmin.
Z kolei we wtorek przyjęła kolejną poprawkę, która zakłada wymóg uzyskania zgody obu izb parlamentu na ostateczne warunki opuszczenia wspólnoty. Decyzja o przyjęciu obu poprawek przez Izbę Lordów nie jest jednak ostateczna.
Premier Theresa May wielokrotnie podkreślała, że jej intencją jest rozpoczęcie procesu wyjścia z Unii Europejskiej i wysłanie formalnej notyfikacji w tej sprawie przed końcem marca br. We wtorek wieczorem rzecznik rządu podkreślił w rozmowie z PAP, że wynik głosowania w Izbie Lordów nie zmienia tych planów.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.