Coroczna wizyta duszpasterska, zwana potocznie kolędą, wciąż budzi emocje. – To bezcenny zwyczaj, trzeba ulepszać go, modyfikować i pielęgnować, bo nie ma lepszego kontaktu z parafianami – mówi abp Damian Zimoń, który także będąc biskupem chodził po kolędzie. Dodaje, że to jedyny sposób, by duszpasterze dotarli do ludzi, którzy nie pojawiają się w kościele, poznali ich problemy.
Po pierwsze – usiąść
– Po pierwsze: trzeba usiąść. Zawsze tak radzę moim księżom – mówi abp Zimoń. – Jego zdaniem najważniejsze w kolędzie są wspólna modlitwa, spotkanie, słuchanie ludzi. Zdaniem metropolity górnośląskiego nie ma lepszego sposobu poznania wiernych niż odwiedzenie ich w domach, przyjazna rozmowa. To na podstawie tych odwiedzin ksiądz ma możliwość zorientować się w ludzkich problemach, a także czym żyją osoby będące nawet daleko od Kościoła. A do tego trzeba czasu. – Dlatego rozciągnęliśmy kolędę w czasie. W naszej diecezji zaczynamy już w Adwencie – dodaje metropolita.
– Kolęda powinna mieć charakter dialogu, duchowny ma być otwarty na słuchanie, a nie rozliczanie i sprawdzanie wiernych, którzy ich przyjęli – mówi bp koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak. – I być nastawieni na pomoc, gdyż w ubogich diecezjach to bardzo ważne – dodaje.
Spotkanie z wiernymi różni się w zależności od regionu i parafii. Na wsi, gdzie ksiądz zna swoje „owieczki”, kolęda ma przede wszystkim charakter odwiedzin, zorientowania się, co słychać. Zawsze zaczyna się od modlitwy, potem cała rodzina siada za stołem, a domownicy opowiadają. – W ciągu 14 lat pracy mogę chyba powiedzieć, że znam ludzi – mówi ks. Piotr Sadkiewicz, proboszcz parafii św. Michała Archanioła w Leśnej na Żywiecczyźnie. Dodaje, że księdza przyjmują niemal wszyscy, także osoby, które do kościoła nie chodzą. Najwyżej 5-7 proc. drzwi są dla księdza zamknięte, niewiele, ale z roku na rok ich przybywa. – Przede wszystkim są to osoby, które od niedawna osiedliły się w okolicy, gdyż pobudowali domy.
Ile ksiądz powinien spędzić w każdym domu? – Co najmniej 15 minut, chyba, że jest jakiś problem, wówczas trzeba zostać dłużej – ocenia ks. Sadkiewicz.
Parafia w Korytowie na Pomorzu ks. Sławomira Kokorzyckiego liczy tysiąc osób. Należą do niej mieszkańcy dwóch wiosek i kolonii. Po kolędzie duchowny chodzi trzy tygodnie. – Nie patrzę na zegarek, jeśli jest to potrzebne, zostaję dłużej, nie spieszę się – mówi.
Na taki luksus nie może sobie pozwolić ks. Mariusz Dronszczyk, proboszcz parafii św. Jadwigi w Rybniku. – Parafię zamieszkuje ponad 22 tys. osób, wraz z wikarymi przechodzimy 200 tras – mówi duchowny. Ale wszyscy starają się spędzić w domu parafian choć kwadrans, a ja zawsze chciałbym być dłużej – zapewnia ks. Dronszczyk. W ciągu lat wypracował metodę – jeśli ocenia, że ktoś potrzebuje wsparcia – wraca do tych ludzi.
Chodzimy od poniedziałku do soboty od 16.30 do 21.30, a jest nas czterech – mówi ks. Stanisław Szlassa, proboszcz Matki Boskiej Królowej Polski na warszawskim Marymoncie. – W ciągu dnia jesteśmy w stanie odwiedzić ok. 20 domów, poświęcając 12-15 minut w każdym z nich. A coraz więcej ludzi wraca później z pracy. Jeśli chodzi o czas, też mam niedosyt... – dodaje.
Krajobraz po kolędzie
Kolęda pozwala duszpasterzom zorientować się, co się dzieje z ludźmi, co ich martwi i cieszy. Jaki obraz współczesnych Polaków wyłania się z tych spotkań? – Ks. Szlassa twierdzi, że dostrzega wielki dynamizm zamieszkania – zwłaszcza w blokach wciąż zmieniają się mieszkańcy – studenci lub młode małżeństwa, które przyjechały do stolicy „za chlebem”.
– Mam o wiele lepsze rozeznanie niż Urząd Pracy – twierdzi ks. Kokorzycki, który wie, kto pracuje, kto jest na bezrobociu, a kto wyjechał za granicę. Z wiosek, leżących na terenie jego parafii ludzie wyjechali do Dublina, Edynburga, czy Sewilli. Najważniejsze pytania proboszcza to, czy dorośli mają pracę i czy dzieci się uczą. Duchowny jest wyjątkowo konsekwentny w naleganiu, by młodzi się kształcili. Tłumaczy parafianom, że to jedyny sposób, by młodzi zapewnili sobie lepszy start w życiu. Dla nich założył Ośrodek Wspierania Rodziny, który funduje stypendia. Obecnie korzysta z nich 17 osób – 8 z nich studiuje, 9 uczy się w liceum. – Mamy nawet stypendystę w Tarnowie – informuje ksiądz.
Abp Zimoń twierdzi, że także dzięki kolędzie dostrzegł polepszenie nastrojów na Śląsku. To już nie czasy transformacji, gdy ludzie byli przerażeni, gdyż tracili pracę, kopalnie były zamykane, a nie wiedzieli, co dalej robić. – Nie ma już przygnębienia, jest mniej chaosu, ludzie są spokojniejsi, jest w nich więcej optymizmu. Problemem są wyjazdy zarobkowe, zwłaszcza jednego z małżonków, liczne „eurosieroty”, które zostały w Polsce z dziadkami lub jednym rodzicem, tęsknota za najbliższymi.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.