Trzeba wrócić do modlitwy

O tym, czy jest kryzys w Kościele, o odnajdowaniu się katolików w nowych warunkach, o celibacie, odejściach z kapłaństwa – i jak na to odpowiedzieć – mówi znany duszpasterz o. Józef Augustyn w wywiadzie z KAI.

Postawa polskich biskupów z czasów PRL, choć nie wszyscy byli wybitnymi teologami uchroniła Polskę przed dechrystianizacją. Prosta wierność okazała się najbardziej owocna.

To prawda. Postawa biskupów w czasach PRL była nieugięta. Ale też nie idealizujmy, ponieważ po aresztowaniu kard. Wyszyńskiego w 1953 roku było chwilami boleśnie... Jednak równie ważna była wówczas ofiarność zwykłych ludzi, którzy gotowi byli ryzykować życiem wiele dla zachowania wiary. To oni stawali wokół krzyży i bronili ich. Zgodziliby się na śmierć, gdyby stosowano bolszewickie metody, jak miało to miejsce w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku w Związku Radzieckim. Biskup jest mocny mocą swoich wiernych. Diecezja jest święta świętością swoich kapłanów. Czasami przypisujemy zbyt wielkie zasługi jednostkom, a pomijamy zasługi tysięcy – milionów osób. Prymas Wyszyński był wyjątkowy, ale cóż zrobiłby sam dla Kościoła, gdyby nie rzesze wiernych, które stały za nim murem? Komuniści nie bali się jednostek. Jednostki miażdżyli. Oni bali się milionów. Kiedy w 1956 roku wbrew całemu zastraszaniu i propagandzie czasów stalinowskich Prymas zgromadził na Jasnej Górze milion ludzi, komuniści doskonale widzieli, że ich wpływy są ograniczone i nie mogą sobie pozwolić na wszystko.

Dziś statystyki pokazują spadek powołań, praktyk religijnych. Przywiązujemy większą wagę do liczb, do statystyk niż do jakości.

Ilość jest też ważna i nie wolno jej lekceważyć. Za każdą z liczb stoją konkretni ludzie. I nie jest obojętne, czy jest ich dwóch, dziesięciu czy tysiąc. Św. Ignacy był bardzo wrażliwy na powszechność dobra. Polecał swoim duchowym synom, żeby szli tam, gdzie dobro jest bardziej powszechne. Ignacy cenił duszpasterstwo ludzi możnych, ponieważ oni mają większy wpływ na wielu. Stąd obecność jezuitów na dworach magnatów, książąt, królów. Ksiądz nie może mówić, że liczby nie są ważne, gdy jego kościół świeci pustkami. Nie przychodzą ludzie do księdza? To niech ksiądz wyjdzie do ludzi. Dziś Kościół w Polsce powinien się niepokoić, że nie widać młodych twarzy na niedzielnych Mszach św., że jest ich mało. Chcemy trafić z Ewangelią do wielu, ale bezpośrednio zajmujemy się tymi, których Bóg nam daje. Rozmawiałem kiedyś z księdzem pracującym na Ukrainie, który jeździ do 15 katolików setki kilometrów, aby im odprawić Mszę św. To także ma głęboki sens, choć wymaga większej wiary księdza.

Czy obok innych kryzysów mamy też kryzys kapłaństwa? O odejściach z kapłaństwa nie publikuje się statystyk, ale czasem odchodzą znani duszpasterze.

Chwalimy się liczbami kleryków, którzy wstąpili do seminariów, statystykami wyświęconych księży, ale wstydzimy się podawać ilości księży, którzy zrezygnowali z pełnienia funkcji kapłańskiej. Ale ponieważ jeżdżę po Polsce, wiem, że w niektórych diecezjach wielu księży co roku występuje: od 2 do 10 i więcej. Jeśli chwalimy się, ilu kleryków wstąpiło, ilu księży wyświęciliśmy, to wydaje się rzeczą oczywistą podanie, ilu ich zostało po 5, 10, 15 latach. Może ujawnia się lęk przed sianiem defetyzmu? A może jest to obawa przed swoistym obnażeniem poziomu formacji? Atakowanie osób, które odchodzą, nie jest uczciwym rozwiązaniem. Porzucanie kapłaństwa przez księży młodych, od dwóch do dziesięciu lat kapłaństwa, stawia wielkie pytanie o styl formacji, o wzajemną kapłańską odpowiedzialność, o klimat moralny i duchowy środowiska kościelnego. To pytanie o motywację, dlaczego ci młodzi wstępują do seminarium, pozostają w nim, przyjmują święcenia, a potem porzucają kapłaństwo? Co nimi kieruje?

Czy te dane należy publikować?

Informacje te i tak są publikowane, bo Stolica Apostolska nie wstydzi się danych. Publikuje liczby księży, którzy zrezygnowali z kapłaństwa: ilu z nich poprosiło o przeniesienie do stanu świeckiego, a ilu nie zadało sobie nawet trudu, by o to poprosić. Jeżeli wikary odchodzi, cała parafia o tym wie, a ludzie i tak dalej chodzą do kościoła. Większe zgorszenie budzi podwójne życie księdza, którego świadkami bywają parafianie przez lata.

Czy – zdaniem ojca – potrzebna jest lepsza selekcja kandydatów?

Oczywiście. Pewne seminaria przyjmują jeszcze ludzi niemal prosto z ulicy, których zupełnie nie znają. To bardzo ryzykowne. Kandydatów do seminarium trzeba dobrze zbadać: Czego oczekują od seminarium? Czy chcą się zaangażować w formację? Szczególnemu badaniu winna podlegać motywacja, dla której proszą o przyjęcie do seminarium. Jeżeli maturzysta zgłasza się do seminarium i nie jest do niego przygotowany, trzeba poradzić mu, aby zaczekał, ale jednocześnie zaproponować mu duchową opiekę, wsparcie. Kiedy zbyt wielu młodych ludzi nieprzygotowanych do formacji przyjmujemy do seminarium, oni mają negatywny wpływ na seminaryjny klimat. O wiele więcej moglibyśmy zrobić w zakresie formacji, towarzysząc kandydatom do kapłaństwa przed ich wstąpieniem, rozbudowując swoiste proseminarium w rozproszeniu.

W okresie komunizmu słowaccy salezjanie mieli doskonale rozbudowaną strukturę duszpasterstwa powołaniowego i gdy padł komunizm, mieli w podziemiu ponad stu wyświęconych księży. Ale oni przyjmowali chłopców już w pierwszej – drugiej klasie liceum, organizowali dla nich cotygodniowe spotkania, regularnie z nimi rozmawiali. Każdy z nich miał swojego magistra. Jeżeli chłopak opuścił kilka spotkań, a nie miał usprawiedliwienia, spadał na pierwszy stopień formacji. Musiał się wykazać, że poważnie traktuje swoje zaangażowanie powołaniowe. A dziś – jak się wydaje – wielu młodych wstępuje na próbę. Szukają swojego miejsca w życiu. A może spróbuję w seminarium? To na ogół nie jest dobry pomysł. Traktują seminarium instrumentalnie. A seminarium nie jest od tego, aby najpierw rozwiązywać młodzieńcze problemy.

Ale z góry wiadomo, że pewna liczba nie doczeka święceń.

To oczywiste. Człowiek mimo wszystko jest tajemnicą. Bywają wypadki, że ani on sam siebie nie przeniknie, ani też inni nie potrafią go poznać. Jezuici mają bardzo precyzyjne narzędzia rozeznania duchowego, ale i ich klerycy występują, jak we wszystkich innych diecezjach i zakonach.

Jakie są najczęstsze powody wystąpień?

Powody te dobrze pokazuje książka „Porzucone sutanny. Opowieści byłych księży” ks. Piotra Dzedzeja. Już same tytuły nadane kolejnym wywiadom, które mają charakteryzować główny problem, mówią wiele: Buntownik, Nerwowo chory, Fajtłapa, Dzieciak, Gorszyciel, Mąż, Nieudacznik, Bezdomny, Homoseksualista. Takie problemy ma wielu księży. Odchodzą jednak ci, którzy nie umieją – nie chcą się z nimi zmagać. Kapłaństwo to szlachetny zamiar na życie; to wielka, wymagająca ofiary życiowa wyprawa. Gdy księża czasami narzekają, że muszą spowiadać, uczyć dzieci, głosić kazania, trzeba powiedzieć prosto: „Człowieku, ofiarowałeś się, rób wszystko, aby być konsekwentnym”. Ujmując odpowiedź krótko – najczęstszym powodem wystąpień z kapłaństwa jest zagubienie egzystencjalno-moralno-duchowe. Mężczyzna w takiej sytuacji czepia się różnych „desek ratunku”, więc może to być ukojenie w alkoholu, karierze, erotomanii czy szukanie oparcia w kobiecie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
8°C Środa
dzień
8°C Środa
wieczór
7°C Czwartek
noc
5°C Czwartek
rano
wiecej »