Parlament Europejski zatwierdził we wtorek podczas posiedzenia plenarnego w Strasburgu niekorzystne z punktu widzenia polskich przedsiębiorców zmiany dotyczące delegowania pracowników do innych państw członkowskich.
W głosowaniu 456 eurodeputowanych opowiedziało się za, 147 było przeciw, a 49 wstrzymało się od głosu.
Przyjęty tekst jest wynikiem zawartego w marcu porozumienia między Parlamentem Europejskim, a reprezentującą kraje członkowskie bułgarską prezydencją.
"Z zadowoleniem przyjmuję ostatnie głosowanie plenarne PE w sprawie pracowników delegowanych. Dzisiejszy wynik i znaczna większość pokazują, że duch kompromisu i wspólne działania mogą doprowadzić do uczciwego porozumienia dla wszystkich. Pracownicy delegowani otrzymają równe wynagrodzenie za taką samą pracę w tym samym miejscu" - napisała na Twitterze po głosowaniu unijna komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen.
Nowa dyrektywa będzie jednak szkodliwa dla polskich firm. Ograniczy możliwość delegowania pracowników do 12 miesięcy z możliwością przedłużenia tego czasu o sześć miesięcy na podstawie "uzasadnionej notyfikacji" przedstawionej przez przedsiębiorcę władzom państwa przyjmującego.
Po tym okresie pracownik będzie objęty prawem kraju przyjmującego. Dla polskich przedsiębiorców wysyłających pracowników do krajów zachodnich będzie to oznaczało wyższe koszty. Obecne przepisy wymagają bowiem, by pracownik delegowany otrzymywał przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale wszystkie składki socjalne odprowadzał w państwie, które go wysyła. Zmiany przepisów w tej sprawie przewidują wypłatę wynagrodzenia na takich samych zasadach, jak w przypadku pracownika lokalnego.
We wtorek przed głosowaniem w Parlamencie Europejskim w Strasburgu odbyła się debata na temat dyrektywy. W imieniu delegacji PiS głos zabrali Czesław Hoc i prof. Zdzisław Krasnodębski.
Ten pierwszy wskazał, że choć nieco złagodzono pierwotne przepisy dyrektywy, to końcowy wynik nadal odczytuje "jako uderzenie w przedsiębiorczość państw Europy Środkowo-Wschodniej, a szczególnie w Polskę, która ma największą flotę transportową w Europie i dość liczną grupę pracowników delegowanych".
W ocenie Hoca proponowane zmiany nie służą integracji i konkurencyjności europejskiej gospodarki i mogą w konsekwencji doprowadzić do upadku mikro i małych przedsiębiorstw tej branży oraz spadku konkurencyjności całej gospodarki UE. "Nasz projekt europejski opiera się o zasady wspólnego rynku, swobody świadczenia usług, swobody przemieszczania się pracowników, a nie o zasady protekcjonizmu silniejszych państw" - powiedział Hoc.
Prof. Krasnodębski podkreślił z kolei, że zrewidowany tekst dyrektywy nie gwarantuje właściwej równowagi między ochroną praw pracowniczych a swobodą świadczeń usług. "Zamiast być narzędziem chroniącym pracowników, stanie się w rzeczywistości narzędziem chroniącym gospodarki bogatszych państw członkowskich przed bardziej konkurencyjnymi przedsiębiorstwami głównie z Europy Środkowo-Wschodniej, ale także z Portugalii i Hiszpanii" - powiedział wiceprzewodniczący PE.
Zauważył, że za zmianami opowiadają się szczególnie te państwa członkowskie, które na co dzień chętnie posługują się retoryką europejską. "I tutaj też słyszeliśmy dużo o dumpingu społecznym, ale wszyscy widzimy, jak wygląda rzeczywisty podział - ta dyrektywa zamiast łączyć, dzieli Europę. Dzieli Europę Środkowo-Wschodnią od krajów zachodnich i widzimy ochronę interesów, a nie ochronę pracowników" - ocenił.
Dyrektywę krytykowali też europosłowie PO. Danuta Jazłowiecka powiedziała podczas debaty, że nie ma gorszych rozwiązań psujących rynek wewnętrzny, niż rewizja dyrektywy o delegowaniu pracowników.
"W całej Europie, szczególnie dziś, brakuje rąk do pracy, stąd też pracownicy są delegowani do krajów, gdzie na lokalnym rynku brakuje wykwalifikowanych pracowników, bądź miejscowi nie są zainteresowani danym rodzajem pracy. Skracając delegowanie do 12 miesięcy, obciążając firmy wszystkimi formami układów zbiorowych, niszczymy rynek wewnętrzny. Rewizja miała służyć wyeliminowaniu nieuczciwych firm, stosujących tzw. social dumping, a w dokumencie nie ma tych rozwiązań" - zaznaczyła europosłanka PO.
Jej zdaniem przepisy dyrektywy obciążą firmy niepotrzebną biurokracją. "W rewizji mamy chaos, multum biurokracji, którą obciążymy wszystkie firmy delegujące z Niemiec, Francji, Polski, Holandii, Belgii, czy też Bułgarii. To małe i średnie firmy z tych właśnie krajów będą upadać przez nałożoną na nie biurokrację; uczciwe firmy, bo na firmy - tzw. skrzynki pocztowe nie znaleźliśmy rozwiązań, te nadal będą kwitły. Tylko przejrzyste prawo zdobędzie akceptację rynku" - wskazywała Jazłowiecka.
Dyrektywę krytykuje też Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy, polskiego think tanku zajmującego się tematyką swobodnego przepływu pracowników i usług na rynku unijnym.
"Wyniki dzisiejszego głosowania w Parlamencie Europejskim nie były zaskoczeniem. Wczoraj niespodziewanie głosowanie zostało przełożone z końca czerwca na dzisiaj. To pokazuje, jak ogromna jest determinacja francuskich i belgijskich polityków, którzy od lat wzrastającą aktywność pracowników i firm usługowych z biedniejszych państw uznawali za zagrożenie dla ich lokalnych rynków" - powiedział PAP.
Jego zdaniem efektem dyrektywy będzie "powolny proces eliminowania polskich usługodawców z unijnego rynku". "Socjalnym priorytetem miała być równa płaca za tę samą pracę. Szef KE Jean-Claude Juncker zmodyfikował ten cel dodając zastrzeżenie <<w tym samym miejscu>>. To całkowicie odwróciło sens tej słusznej idei. Teraz w krajach bogatych wynagrodzenia będą mogły rosnąć, a w krajach biednych pozostać dalej niskie" - zaznaczył Schwarz.
"Przegłosowana dzisiaj dyrektywa to jaskrawy przykład mentalnego muru, który odradza się między krajami biedniejszymi i bogatszymi. Pokazuje również, jak różna jest percepcja korzyści płynących ze wspólnego rynku. My chętnie kupujemy niemieckie samochody i robimy zakupy we francuskich hipermarketach. Natomiast we Francji, Belgii czy Austrii aktywność polskich czy słoweńskich firm jest traktowana jako argument do zmiany prawa na takie, które im tę aktywność uniemożliwi" - dodał.
Ograniczenie okresu delegowania pracowników do 12 miesięcy to nie jedyne utrudnienia dla firm zawarte w nowelizacji. Kolejne to objęcie firm delegujących pracowników układami zbiorowymi zawieranymi na każdym poziomie: regionalnym, sektorowym czy nawet na poziomie firm. Teraz firmy wysyłające pracowników były objęte jedynie powszechnie stosowanymi układami zbiorowymi, uznanymi za oficjalne na poziomie narodowym.
Regulacje zakładają, że pracodawcy będą też musieli wypłacać wysłanym za granicę wszystkie dodatki i bonusy, jakie otrzymują lokalni pracownicy.
21 czerwca przepisy o delegowaniu mają być ostatecznie przegłosowane przez ministrów do spraw zatrudnienia na posiedzeniu Rady UE w Luksemburgu. Po zatwierdzeniu regulacje mają wejść w życie w połowie 2020 r.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.